Aktualności ze świata miłośników twórczości Tolkiena

Ile cukru w cukrze?

„Ile cukru w cukrze?” zastanawiali się peerelowscy uczeni a słuchacze zapowiedzianego na naszych łamach albumu po przesłuchaniu całości zapewne głowią się nad stężeniem Christophera Lee w Charlemagne. Próbki dawały nam niejasny zarys płyty koncepcyjnej, w której symfonia, gitarowe riffy i głos Sarumana będą z sobą harmonizować dla oddania hołdu Karolowi Wielkiemu. Czy władca przyjmie ten orszak muzykantów na swój dwór? Czy mikstura sprawdzonego kompozytora, uznanego aktora i modnej mieszanki metalu z symfonią gwarantują podbój nawet najbardziej sceptycznych serc?

Nie ukrywam, że będąc jego doradcą wstrzymałbym się od głosu. Uwertura zapowiada pyszną ucztę – Drżące smyczki ciekawie przeplatają się z gitarą elektryczną i namiastką perkusji, by w sojuszu z dęciakami stworzyć nastrój przywołujący dokonania Clinta Mansella & The Kronos Quartet. Niestety na krótko, bo zadumę przecinają znów wyraźne struny, by za chwil parę ustąpić przed kilkoma sekundami melancholii. Ekspresowy kalejdoskop, nieprawdaż?

Każdy akt opowieści o chwale Karola Wielkiego wprowadzany jest na scenę przez narrację Christiny Lee, której głos nie zachwyca za sprawą przeciętnego poziomu intonacji i budowania napięcia. Na szczęście z czasem jest coraz lepiej, choć jej obecność również w niektórych aktach właściwych może co poniektórych znużyć. A główny koronowany? Więcej na tej płycie narracji Chistophera Lee niż jego śpiewu czy nawet krótkich, nadających smaczku każdej produkcji ekspresyjnych miniaturek wokalnych. Większość utworów właściwych to stylizowane na (metal?)operę scenki, w których bohaterowie spierają się światopoglądowo i politycznie, prowadzeni przebudzającą się aranżacją muzyczną i chórami.

Słów kilka o aranżacji Marco Sabiu – wszystko niby jest na swoim miejscu, ale czy potencjał około 100 muzyków i chórzystów wspomaganych artylerią dwóch kapel metalowych został wykorzystany? Niech odpowiedzią będzie prefiks „metal” uwięziony w nawiasach na końcu poprzedniego akapitu. Oprócz kilku przebłysków (choćby w najbardziej żywiołowym Akcie III), nowoczesna twarz tego albumu schowana jest głęboko za „konikiem” kompozytora – co może dziwić, skoro dzieło reklamuje się  na każdym kroku przywiązaniem Christophera Lee do ciężkiego grania. Dodatkowo metalowy leitmotif przewijający się przez cały album po pewnym czasie nuży a odgłosy walk wydają się nie do końca dobrze zmiksowane z resztą materiału.

Warto? To zależy jakie stężenie Christophera Lee w Charlemagne jest dla Was przyswajalne i jakie dawki metalu uznajecie za właściwe. Osobiście po recenzowany album regularnie sięgać nie będę – za mało tu chwytliwych momentów Christophera i zarazem metalu nie będącego jedynie sekcją rytmiczną dla orkiestry. Nie oznacza to bynajmniej, że płyta jest „dla nikogo”. Spróbować można.

Obsada projektu [Christopher Lee] Charlemagne: By The Sword And The Cross
Christopher Lee: Karol Wielki (duch)
Christina Lee: Narrator
Phil SP: Pepin Mały
Mauro Conti: Papież Hadrian
Vincent Ricciardi: Karol Wielki (młodzieniec)
Lydia Salnikova: Hildegarda
Christi Ebenhoch: Narrator śpiewający

P.S. Czy poprzednie, czarno-białe zdjęcie, nie byłoby bardziej stylową okładką niż ostateczna wersja?

Kategorie wpisu: Recenzje

6 Komentarzy do wpisu "Ile cukru w cukrze?"

Galadhorn, dnia 19.06.2010 o godzinie 22:32

Niezly zbieg okolicznosci. Po odwiedzinach w szkockim, mistycznym Roslyn bylem dzis w Stirling w HMV i wlasnie kupilem te plyte (za ok. 14 funtow). Nie mam tu jak posluchac, ale jak tylko wroce do domu… Tornene, dzieki za recenzje. Wiem juz teraz, ze nie powinienem miec za duzych oczekiwan. Przynajmniej sie nie rozczaruje. Pozdrowienia z Kaledonii. Siedze kolo starozytego Walu Antonina.

Tornene, dnia 24.06.2010 o godzinie 17:02

Napisz kilka słów o płycie, bo ciekaw jestem Twego zdania. Pozdrowienia, Obieżyświacie.

Dziki, dnia 25.06.2010 o godzinie 23:13

Cóż… a kto mi „sprezentuje” 😉 tę płytkę? Chętnie też bym coś o tym „dziele” pana Lee napisał!
Faktem jest, że pierwotna wersja okładki była lepsza, chociaż, jak pokazałem na fotce, stanowi wątpliwy plagiat wizerunku naszego rodzimego, pewnego trunku… ot!
Biorąc pod uwagę wiek i zaangażowanie pana „Draculi” -chyba jednak jakaś cząstka nieśmiertelności pozostała we krwi aktora – byłbym skłonny dać mu za tę płytę… :)

Galadhorn, dnia 27.06.2010 o godzinie 18:53

Dziki, zrobię to z przyjemnością. W nocy jadę na 10 dni, ale jak wrócę, postaram się zrobić paczuszkę. Przypomnij mi na PW u Elendilich adres.

Płyta tak mnie znudziła, że na przerwałem odsłuchiwanie i na razie mam ją do wysłuchania w dalszych planach. Ale puszczę tę muzykę w autokarze, jak będę zwiedzał okolice Aachen/Akwizgranu (za kilka dni). Polecam Wam za to płyty Jacka Kowalskiego – to dopiero talent i erudycja. Właśnie słucham płyty z muzyką inspirowaną Grunwaldem i współczesną Polską 😉

Galadhorn, dnia 29.07.2010 o godzinie 9:17

Przesłuchałem drugi raz – tym razem do końca. I odkładam na wysoką półkę, bo chyba długo już do tej płyty nie wrócę. Jeżeli będę chciał posłuchać pięknego głosu Lee w miłych kontekstach, wrócę do płyt The Tolkien Ensemble… Słabe CD. Nie polecam!

Tornene, dnia 01.08.2010 o godzinie 10:38

Słusznie, Galu, słusznie… Niestety.

Zostaw komentarz