Aktualności ze świata miłośników twórczości Tolkiena

Gdzie Smaugów pięć… – recenzja karcianki Hobbit – Wyprawa po skarb

Bilbo jednak przypomniał sobie, że ma u boku mieczyk, i dobył go z pochwy. Pająk odskoczył, a hobbit błyskawicznie przeciął więzy krępujące mu nogi. Z kolei sam zaatakował. Pająk najwidoczniej nigdy dotąd nie spotkał stworzenia uzbrojonego w tak groźne żądło; gdyby nie brak doświadczenia, umykałby z pewnością szybciej. Bilbo dopadł go, nim zniknął w ciemnościach, i rąbnął mieczem między oczy

J.R.R. Tolkien, Hobbit, czyli tam i z powrotem
Rozdział VIII, Muchy i pająki
Iskry, Warszawa 2013

Po wydaniu w grudniu gry karcianej Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie (tu możecie przeczytać recenzję), wydawnictwo Fox Games nie kazało nam długo czekać i po raz kolejny sięgnęło po Tolkiena, tym razem po grę według pomysłu niemieckiego projektanta, Rüdigera Dorna. Dzięki temu na początku marca półki sklepowe ujrzały spore pudełko opatrzone wizerunkiem Smauga i tytułem Hobbit – Wyprawa po skarb. A zawartość pudełka wykracza poza standardy gry karcianej, bo znajdziemy tam również planszę oraz woreczek z klejnotami. Ale jak całość sprawuje się w praktyce? Pora sprawdzić.

Przed dwójką graczy cztery etapy rozgrywki, w każdym muszą pokonać sześciu przeciwników, w tym jednego potężniejszego (na modłę gier komputerowych zwanego przeze mnie dalej bossem). Wtedy następuje rozłożenie kart wrogów z kolejnego etapu gry. Aby przystąpić do walki, gracz musi zapłacić pewną liczbę różnokolorowych klejnotów, które z kolei zdobywa zagrywając karty postaci (każdy gracz dysponuje własną talią z dwunastoma takimi kartami). Wraz z wyłożeniem karty na stół, można sięgnąć po sakiewki z klejnotami i wylosować pewną ich liczbę, określoną na karcie – choć może ona zależeć od okoliczności, np. obecność niektórych przeciwników pozwala wziąć więcej lub przeciwnie, trzeba coś odrzucić. Po pokonaniu przeciwnika (w swojej turze można walczyć najwyżej z dwoma), gracz zabiera jego kartę, której wartość punktowa przyczyni się do wyłonienia zwycięzcy po zakończeniu gry, a czasami pozwoli jednorazowo dobrać dodatkowe klejnoty.

Podczas przechodzenia przez niedługą instrukcję natrafiłem na kilka nieintuicyjnych momentów, które choć wyjaśnione, nie znajdują się tam, gdzie bym ich w pierwszej chwili szukał (chodzi o przetasowywanie kart, ukryte w opisie karty „Orzeł” czy korzystanie z klejnotów zdobytych na pokonanych przeciwników, opisane w przykładowej walce). Do tego jest jeden ewidentny błąd, choć nie wpływający na rozgrywkę: wymieniając bossów z czterech rund, instrukcja błędnie mówi o wartym pięć punktów Smaugu, taką kartę też pokazuje – prawdziwy boss jest jednak inny. Ale mimo tych zastrzeżeń do instrukcji, tę może szybko odłożyć do pudełka i już do niej nie wracać, gra okazuje się być raczej prosta i reguły są łatwe do zapamiętania, można łatwo wyjaśnić nawet młodszym graczom. Jednak osoby pragnące większego wyzwania mogą się zawieść, bo nie ma tu żadnego bardziej skomplikowanego planowania. Generalnie zagrywa się to, co daje więcej klejnotów, czasami coś się przetrzyma na ręce, wiedząc że zaraz zaistnieją korzystniejsze warunki. Przy wyborze przeciwników też nie ma szczególnej finezji, generalnie walczy się z tym, z kim można – i tak trzeba wszystkich pokonać przed bossem. Gra dodatkowo nakłada obowiązek walki gdy tylko jest taka możliwość, więc czasami wbrew własnej gracz musi załatwić ostatniego ochroniarza bossa, podczas gdy przeciwnik akurat ma komplet klejnotów na finałową walkę. Rozgrywka potrafi się nieco przeciągać, zwłaszcza w późniejszych etapach, gdzie rośnie koszt walki, używane jest wtedy też więcej rzadkich, zielonych klejnotów. Do tego część specjalnych zdolności traci ważność (np. Dwalin i Balin po zakończeniu drugiego etapu, z braku elfów, warci są już tylko jeden klejnot). Urozmaicenie wydaje się być karta Pierścienia, dodająca dwa klejnoty do każdego zagranego Bilba, którą gracz pokonujący Golluma może zabrać – może też zabrać kartę Golluma, wartą dwa punkty oraz dającą jeden klejnot w dowolnym kolorze, drugą kartę odstępując przeciwnikowi, ale w praktyce nie widzę powodów by odstępować Pierścień – Gollum to naprawdę nikły zysk, więc to żaden wybór, na szczęście Pierścień nie daje aż takiej przewagi by gwarantować zwycięstwo.

Ilustracje Tomasza Jędruszka (który pracował m.in. przy grze Middle-Earth Quest) nie wypadły najlepiej – o ile Smaug na pudełku wygląda ciekawie, to postaci na kartach przeważnie są raczej średnie, choć to wina bardzie pomysłu niż wykonania. Bilbo, wyglądający jak Mickiewicz z obrazu Walentego Wańkowicza, ale w nieco bardziej polskich krajobrazach, czy Fíli i Kíli, których, po obejrzeniu filmu można by wziąć za Legolasa i… Tauriel. Lub dwie Tauriel, jedną z warkoczami. Na pozostałych kartach, na których pojawia się więcej niż jeden krasnolud, zawsze coś jest nie tak z proporcjami i jeden z nich wygląda na olbrzymiego. Jest też trochę niespójne – tu krasnoludy według książkowego kanonu, tam krasnoludy bardziej filmowe, trolle są ciekawe, ale bardziej w typie serii Elder Scrolls itp. Ale poza ilustracjami, nie mam zarzutów do samych kart, przygotowane są ładnie, oznaczenia są czytelne i szybko można się nauczyć jak poszczególne karty działają, symbole na rewersach pozwalają błyskawicznie podzielić karty, wyglądają przy tym estetycznie, do tego poza nazwami nie ma żadnych tekstów, wszystko opiera się na obrazkach.

Mam zastrzeżenia do zachowania klimatu i fabuły opowieści, i to już na poziomie nazw. Od takich drobnostek jak Troll zamiast Trolle (na ilustracji, tak jak w książce, są trzy sztuki) po Orki (forma Orkowie była by przyjemniejsza dla oka, ale ja w Hobbicie wolałbym Gobliny). Nieco dziwnie, choć wytłumaczalnie, wygląda etap trzeci, gdzie przeciwnikami jest pięć Smaugów i Śmierć Smuga jako boss – niby ma to obrazować długą walkę, ale trochę wygląda to jak gry komputerowe, gdzie pokonuje się kolejne segmenty wroga. Ogólnie, nie najlepiej wypadł dobór standardowych przeciwników – orki, pająki i Smaugi, plus jedna karta z trollami. Jeżeli to próba streszczenia Hobbita za pomocą walk, to jest to dość monotonna opowieść – i nie do końca podoba mi się pomysł, by uznać przygodę z Gollumem, trollami czy elfami za walkę.

Dołączona do gry plansza, na której rozkłada się karty przeciwników, jest elementem zupełnie niepotrzebnym – sześć kart przeciwników równie dobrze można położyć na stole, ich wzajemne położenie nie ma żadnego znaczenia, boss jest zawsze odróżnialny. Kosztem dodania tej planszy jest naprawdę spore pudełko, znacząco za duże na grę, w której korzystamy z 49 kart i woreczka z klejnotami. W recenzji chciałem nie odwoływać się do pewnej innej gry Fox Games o podobnej tematyce i mechanice wspólnego pokonywania przeciwników, ale jednak złamię tę zasadę: wszystkie karty razem z workiem z klejnotami zmieściłem do pudełka z grą karcianą Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie… nie wyciągając wcześniej właściwej zawartości opakowania. Jednak sama plansza wykonana jest porządnie, klejnoty też prezentują się ładnie.

Ostatecznie, gra mnie nieco rozczarowała. Głównie ze względu na niewielkie możliwości działania – zbyt wiele zależy od wylosowanych kart i klejnotów. Do tego dochodzi trochę mniejszych lub większych minusów – Orki, niepotrzebna plansza, reguła wymuszająca atak. Cena jest raczej wysoka, podejrzewam, że głównie przez dodatki: planszę i klejnoty. Może lepiej sprawdzi się dla graczy, którzy chcą czegoś prostszego, którym spodoba się większa losowość. Być może młodszym graczom się spodoba. Dla mnie jednak, przy obecnie dostępnych na rynku grach tolkienowskich, nie jest to ciekawa alternatywa.

Autor: Rüdiger Dorn
Ilustracje: Tomasz Jędruszek
Wydawca polski: Fox Games
Liczba graczy: 2
Wiek: od 8 lat
Czas rozgrywki: około 30 minut
Cena: 64,99 zł

Kategorie wpisu: Gry tolkienowskie, Recenzje

1 komentarz do wpisu "Gdzie Smaugów pięć… – recenzja karcianki Hobbit – Wyprawa po skarb"

Galadhorn, dnia 13.04.2014 o godzinie 0:25

Lordzie, bardzo bardzo Ci dziękuję za ciekawe i wymagające naprawdę mnóstwa pracy newsy!

Zostaw komentarz