Aktualności ze świata miłośników twórczości Tolkiena

O czym szumi Mirkwood

Czy pamiętacie jeszcze książkę Mirkwood Stephena Hillarda? Powieść stała się kontrowersyjna, gdy Tolkien Estate oskarżyło autora o naruszenie praw do dzieł J.R.R. Tolkiena, a Hillard w odwecie pozwał TE o naruszenie praw konstytucyjnych. Sprawa wciąż pozostaje nierozstrzygnięta i budzi wiele emocji. Środowisko fanów podzieliło się, również w naszym serwisie wywiązała się bardzo ciekawa wymiana zdań wśród komentujących, którą możecie prześledzić TUTAJ. Kilka z nich warto przytoczyć jako uzupełnienie poprzednich informacji.

TAO przeczytał już powieść i pisze o niej następująco:W końcu przeczytałem „Mirkwood” i mogę się wypowiedzieć. Rzeczywiście, rzecz jest kiepsko pomyślana i napisana, ale – z wyjątkiem jednego wątku – daje się czytać, choć nie da się tej książki zaliczyć nawet do literatury drugorzędnej.

Założenie autora jest następujące: W 1970 r., podczas pobytu w USA J.R.R. Tolkien zdeponował u niejakiego Jessa Grande rękopisy, dotyczące pewnych wątków historii Śródziemia (konkretnie – schyłku III Ery), których nie śmiał wykorzystać w swej powieści, ale też nie chciał zniszczyć. Następnie, w 2008 r. Cadence Grande, wnuczka dawno zaginionego Jessa, znajduje te dokumenty na strychu jego rezydencji w Los Angeles (noszącej nazwę Mirkwood Forest). Dociekając ich znaczenia udaje się do Nowego Jorku, gdzie jednocześnie przybywa morderca, wysłany przez… Czarnego Władcę ze Śródziemia. Temu udaje się przejąć dokumenty, ale Cadence uchodzi z życiem i zatrzymuje talizman, który zapewne da jej wstęp do Śródziemia. Historia ma mieć bowiem ciąg dalszy, w której Cadence ma się chyba znaleźć w Śródziemiu i spotkać z bohaterką „fanfikowej” części książki, hobbitką Arą.

Wątek „fanfikowy” zaprezentowany jest fragmentarycznie, przez poszczególne teksty, czytane przez bohaterkę, jest w nim mnóstwo luk. Traktuje on o przypadkach Ary (Araganassy), niziołkini, która z początku towarzyszyła Powiernikowi, potem wędrowała samotnie jego śladem, by dotrzeć do Czarnego Kraju, odnaleźć go i odegrać decydującą rolę w zniszczeniu Brzemienia (ta scena jest najzupełniejszym kiczem). Autor nie kryje, że chciał wprowadzić do historii, opowiedzianej przez Tolkiena „brakującą” bohaterkę, o którą miały upominać się jego dzieci. Mógł się jednak bardziej postarać… Zamiast tego okrasił swą opowieść tyradami na temat „cenzurowania” mitów przez usuwanie z nich kobiecych bohaterek, w rzeczywistości pełniących w opisywanych wydarzeniach główne role. Miejscami brzmi to jak parodia feministycznego literaturoznawstwa, ale parodią nie jest.

Hillard, świadomy problemów z prawem własności intelektualnej, dość konsekwentnie unika nazw „tolkienowskich”, np. zamiast „hobbici” pisząc „niziołki” (halflings), co niekiedy prowadzi do komicznych skutków, ale przekształcenie przez niego roli i znaczenia Brzemienia/Pierścienia jest wcale interesujące, choć może nie być oryginalne (nie znam dobrze współczesnej produkcji fantasy, a niektóre pomysły Hillarda zabrzmiały mi znajomo). Zmiana nazw i przetworzenie niektórych motywów sprawia, że tylko bezpośrednie odwołanie do twórczości Tolkiena czyni z tego tekstu fanfik.

Niestety powieść ma jeszcze trzeci wątek. Niestety, bo napisane przez Hillarda stenogramy rozmów Inklingów nie dają się czytać. Tak ze względu na żałośnie współczesny język, jak i na meritum – rozważania na temat twórczości Tolkiena (wygłaszane głównie przez niego samego) na poziomie prezentacji maturalnej.

O tym, że autor był świadomy zagrożenia ze strony TE świadczy rozmowa na temat możliwości publikacji odkrytych przez Cadence materiałów, w której czytamy m.in.: „Wyobraźmy sobie, że te dokumenty są prawdziwe. W takim razie ty stanowisz zagrożeniem. Co gorsza, zgrzeszyłaś przeciw bożkowi pieniądza. Zapomnij o miłym starym Profesorze Tolkienie. On jest wspaniały, ale nieważny. Mówimy o czymś niezawłaszczonym, niekontrolowanym. To jest zagrożeniem. (…) Wiesz, kogo byś zaraz spotkała [gdybyś spróbowała publikacji] (…) Prawników od własności intelektualnej. Oni są straszni. To bezkrwiści, mali kapłanami, do których należy święty dostęp (…) do błogosławieństwa, którego potrzebują wszystkie opowieści, które mają być opowiedziane. Do Copyright. To jest ten dżin, zazdrosny mały bożek, który może nękać ludzi takich jak ty przez stulecie lub dłużej.”

Brzmi znajomo, prawda? Jak widać, nie tylko u nas trwa ten spór. I może to właśnie tu trzeba szukać powodów, dla których Hilgard napisał właśnie taką, a nie inną książkę? Bo że niepowstała ona wyłącznie „dla lubego grosza”, jestem po lekturze prawie pewien. A co do wydawcy – wcale bym się nie zdziwił, gdyby od początku liczył głośny na proces z TE. Choć dowodu, rzecz jasna, nie mam.

A o co chodzi w tej sprawie Tolkien Estate? Zakładając, że jego przedstawiciele znali treść książki przynajmniej z kompetentnego omówienia – zapewne o sposób wykorzystania w powieści postaci J.R.R. Tolkiena (wątek „inklingowski”), bo zarzuty dotyczące okładki trudno traktować poważnie, a stopień przetworzenia motywów „Władcy Pierścieni” jest wystarczający dla łatwego odparcia oskarżenia o plagiat”.

Z kolei Telperion przytacza uwagi przeczytane w brytyjskim The Guardian na temat autora: „Mirkwood jest pierwszą powieścią Hillarda. Sam jest jej wydawcą (sic!) a książka jest w sprzedaży międzynarodowej za pośrednictwem Amazon od stycznia 2011. Do tej pory sprzedano 900 kopii. Na co dzień Hillard prowadzi prywatną spółkę akcyjną specjalizującą się reprezentowaniem mniejszości narodowych oraz kobiet w rekrutacji do programów radiowych i telewizyjnych. Prawnik TE – Steven Maier, powiedział – nie mogę komentować sprawy procesu, dodam tylko że Tolkien Estate zawsze będzie podejmowało działania w celu ochrony jego własności intelektualnej. Tolkien Estate ma świadomość balansu między wolnością słowa a ochroną prawną interesów. W tym przypadku użycie nazwiska Tolkiena przekracza granice tego co fair”.

Dziękujemy za ciekawe uzupełnienie tematu:-)

Kategorie wpisu: Fandom tolkienowski, Nowości wydawnicze, Twórczość fanów

7 Komentarzy do wpisu "O czym szumi Mirkwood"

Tornene, dnia 04.04.2011 o godzinie 17:54

Dzięki, TAO i podziwiam, że przebrnąłeś przez tę epopeję. Wszystko w niej wydaje się boleśnie tendencyjne.

tallis, dnia 05.04.2011 o godzinie 3:58

To faktycznie nie wygląda zachęcająco. 😀 To zwykły fanfik o „wpadaniu do Śródziemia” postaci z naszego świata. Tyle, że wstęp do wpadania wydaje sie bardziej rozbudowany. Jednak spodziewałam się czegoś o jakości Mythago Wood i sie zawiodłam.
Ale imo to nie znaczy, że trzeba zakazać umieszczania zmarłych pisarzy w powieściach jako postaci.
poz :)
tal

Galadhorn, dnia 06.04.2011 o godzinie 15:23

Bardzo się cieszę, że powstał ten news. Dziękuję, Tomie i Tadeuszu!

Ajwenhoł, dnia 06.04.2011 o godzinie 19:56

A ja myślałem, że autor z jakąś bardziej awangardową formą wyskoczy, z czymś psychologicznie głębszym niż kopalnie Morii.

Nie rozumiem tylko zdziwienia, że autor sam wydaje swoje książki. Wielu polskich twórców to robi. I to wcale niepoślednich twórców.

Elendilion – Tolkienowski Serwis Informacyjny » Blog Archive » I po procesie…, dnia 03.05.2011 o godzinie 18:16

[…] – Mirkwood, A Novel About J.R.R. Tolkien (pisaliśmy o książce już wcześniej a tutaj link do recenzja TAO). W skrócie – najpierw Tolkien Estate zażądało od autora zniszczenia wszystkich wydrukowanych […]

Elendilion – Tolkienowski Serwis Informacyjny » Blog Archive » Wybieramy Tolkienowskie Wydarzenie Roku 2011, dnia 29.12.2011 o godzinie 17:16

[…] nieudane wydanie posttolkienowskiej powieści Mirkwood [więcej tutaj] […]

Elendilion – Tolkienowski Serwis Informacyjny » Blog Archive » Zapowiedź Guardians of Middle-earth i krótka refleksja., dnia 02.06.2012 o godzinie 16:15

[…] przez rodzinę Tolkienów, o ile wiem, dość mocno ograniczające cudzą twórczość (chociaż taki Mirkwood przeszedł), z drugiej jest Saul Zeantz Company, a co za tym idzie, Peter Jackson, Warner Bros itp. […]

Zostaw komentarz