Aktualności ze świata miłośników twórczości Tolkiena

Recenzja karcianki Hobbit

Pomówmy dziś o Hobbicie. Ale nie o filmie, na to jeszcze za wcześnie, tylko o grze karcianej, o której niedawno pisałem. Nabyłem, pooglądałem, pograłem i pora podzielić się wrażeniami. Za powstaniem tytułu stoi niejaki Martin Wallace, znany już w świecie planszówek i karcianek z takich tytułów jak Age of Steam, Runebound czy Age of Industry. Gra oryginalnie ukazała się na niemieckim rynku za sprawą wydawnictwa Kosmos, polską edycję zawdzięczamy wydawnictwu Egmont, a licencji udzieliło Sophisticated Games. Całość jest ozdobiona ilustracjami Teda Nasmitha. Ale o tym już wspominałem ostatnio, przejdźmy do samej gry.
Pierwszą rzeczą, którą można ocenić, jest pudełko. Jest nieduże, ładne, nie zaśmiecone zbędnymi napisami – mamy tytuł, autora, nazwisko Tolkiena, a reszta to ilustracja przedstawiająca krasnoludy w Mrocznej Puszczy. Stare, dobre, brodate krasnoludy – gra jest absolutnie niefilmowa. Ciekawostka – porównując wersję niemiecką, angielską, holenderską, hiszpańską, grecką, włoską i polską, Egmont jako jedyny nie dodał do tego obrazka swojego logo. Ale nie czekajmy, otwórzmy w końcu to pudełko. W środku mamy instrukcję i dwa stosy kart, zapakowane w folie. Może się rzucić w oczy, że między kartami nie ma żadnej przegródki. Co oznacza, że po usunięciu folii mogą one swobodnie latać po pudełku. Zaraz potem okazuje się, że można położyć jeden stos na drugim i pudełko się spokojnie zamknie. Czyli pudełko jest dwa razy większe niż tego tak naprawdę potrzeba – no, może prawie dwa razy, jakoś trzeba tam jeszcze wepchnąć instrukcję.
Ale dobra, ja tu o pudełku, a Wy pewnie chcecie o kartach usłyszeć. To ściągamy te folie (ale zachowam je sobie, żeby móc karty na sztywno trzymać w pudełku) i zabieramy się za oglądanie. Z jedną folią musiałem nieco walczyć, jakoś ten pasek ułatwiający otwieranie stawiał opory. Ale oto mamy nasze 65 kart – 5 kart postaci, 60 kart walki (i jedna pusta karta, tak dla symetrii – ale nie posłuży za zapasową, bo jest obustronnie szara). Na początek karta walki. Trzy najważniejsze dla rozgrywki elementy to kolor, wartość i symbol. Kolorów mamy pięć: niebieski, zielony, czerwony, żółty i fioletowy, wartości mamy dwanaście, od 1 do 12, a symbole są trzy: biała gwiazda, czarny hełm orka i fajka – choć karta może też nie mieć żadnego symbolu. Te elementy są bardzo dobrze widoczne, nie sądzę by były problemy z doszukiwaniem się ich podczas rozgrywki – umieszczone są na szarym tle, a nie gdzieś na ilustracji, gdzie mogłyby się zatracić. Do tego dorzućmy jeszcze wspomnianą ilustrację oraz nazwę karty i mamy już wszystko. Łącznie jest 19 różnych postaci, przedmiotów i miejsc reprezentowanych na kartach walki. Ich dobór dobrze odzwierciedla całość fabuły Hobbita – mamy Trolle, Pająki, Goblinów, Barda, Drozda, Siekacza (ciekawe, że w polskiej wersji użyto tej nazwy Orkrista), Miasto na Jeziorze i wiele innych – i niema tu żadnych wymysłów spoza książki. Niektórych kart jest więcej, innych mniej – mamy sześć Smoczych Płomieni, a Daina tylko jednego – ale nie ma to żadnego wpływu na mechanikę rozgrywki. Również pod względem symboli nie mamy równości – czarnych hełmów jest zdecydowanie więcej niż białych gwiazd, mają one też wyższą średnią wartość. I tak przeglądając te karty zauważyłem coś niepokojącego – trzy Leśne Elfy mają czarny hełm orka, jeden nie ma nic. Zaraz potem wypatrzyłem podobną sytuację na Królu Elfów, Beornie i Bardzie, choć z innymi symbolami. Czyżby to był jakiś błąd w druku? Poszperałem i udało mi się ustalić, że taka sama sytuacja występuje również w wersji niemieckiej, którą można chyba traktować jako główną – więc problemu akurat tu nie ma (albo jest wszędzie), nawet można się pokusić o interpretację tego faktu na tle wydarzeń z książki. Aha, interpretacje – pamiętajcie, gramy w Hobbita – czyli Pierścień oznaczony jest białą gwiazdą. Inną sytuacją, którą gotów byłem nazwać błędem w druku jest brak nazwy na karcie… No właśnie, co to za karta, jak nie ma nazwy… Powiedzmy, że to Samotna Góra. To też się powtarza w oryginalnej wersji, więc jak ktoś zawinił, to nie Egmont. Rzućmy jeszcze okiem na karty postaci – tych mamy pięć: Thorina, Bilba, Gandalfa, Smauga i Bolga. Tu mamy tylko nazwę, obrazek i zdolność specjalną postaci. Tło nazwy i zdolności są różne dla Złych i Dobrych postaci, więc też nie ma problemu z rozpoznaniem kto jest z kim w drużynie, nawet jak się nie zna książki i nie wie się, że ten ziejący ogniem jest zły. Tak ogólnie spoglądając na karty, przypadły mi do gustu. Są czytelne, niezaśmiecone zbędnymi detalami, ilustracje są bardzo ładne i dobrze dobrane – bardzo podoba mi się kompozycja całości, szare tło nieco eksponujące wszystkie pozostałe elementy graficzne, ciekawy kształt „okienka” z obrazem. I o ile mi się podobają, widzę w nich potencjał do niepodobania się. Bo wyglądają nieco staroświecko. Połączenie stylu Teda Nasmitha i szarego tła sprawia wrażenie, że nie gramy w nową grę, ale jakieś wznowienie karcianki sprzed kilkunastu lat – bo przecież „tak się teraz kart nie robi”. Dla mnie to wrażenie jest najsilniejsze gdy patrzy się na Gandalfa lub Bilba – ich ilustracje są utrzymane w jednokolorowej tonacji – zielony hobbit i niebieski czarodziej. Nie potrafię tylko na 100% ustalić, czy mamy do czynienia z wykorzystaniem tylko i wyłącznie starych prac artysty, czy może na potrzeby gry powstało coś nowego. Kilka z nich z pewnością jest fragmentem już nam znanych dzieł.
Pora na samą rozgrywkę. Choć najpierw spójrzmy na instrukcję. Najbardziej rzuca się w oczy jej format – zamiast zrobić z tego czterostronicową książeczkę (czyli właściwie samą okładkę), mamy jakiś dziwny twór o standardowej, zeszytowej szerokości, ale dwa razy większej wysokości – sprawia wrażenie, że chcąc mieć instrukcję pod ręką podczas gry, ta zajmie dużo więcej miejsca niż w rzeczywistości. Ale przecież chodzi o treść, nie format. Zasady przedstawione są przejrzyście, są ilustrowane przykłady, jest kilka tabelek pomagających łatwiej wyłapać pewne różnice między wersjami dla różnej ilości graczy. A tych może być od dwóch do pięciu (w wieku od 10 do 110 lat), przy czym dla dwóch zasady są nieco inne – łatwiej będzie zacząć od wyjaśnianie gry dla trzech, czterech lub pięciu graczy.
Gra składa się z jednej lub dwóch rund (drugą rundę rozgrywamy, gdy żadna ze stron po pierwszej rundzie nie spełniła warunków zwycięstwa), każda runda to kilka kolejek. Zaczynamy od rozlosowania między graczy postaci, przy czym dla trzech graczy mamy do wyboru tylko Bilba, Thorina i Smauga, przy czterech graczach dochodzi do tego Gandalf, a dla pięciu jest jeszcze Bolg (dajmy w końcu Smaugowi jakieś wsparcie). Następnie rozdajemy karty walki – każdy Dobry gracz dostaje ich stałą liczbę, Źli gracze dostają ich nieco więcej, ale część muszą odrzucić – według własnego uznania. Ostatecznie wszyscy zaczynają z taką samą liczbą kart. Jeden z graczy wykłada dowolną kartę z ręki. Jej karty określa kolor wiodący w tej rundzie. Następnie każdy po kolei dokłada do tego po jednej karcie, przy czym jeżeli tylko mogą, musi to być karta w kolorze wiodącym – tylko w przypadku braku takiej, można położyć dowolną inną. Gdy wszyscy dołożyli swoje karty, jeden z graczy zbiera lewę – decyduje najwyższa wartość na karcie, choć w pierwszej kolejności rozpatruje się kolor fioletowy, który jest tu atutowym, a potem dopiero wiodący. Teraz następuje druga faza, gracz rozdaje lewę współgrającym – a jak dokładnie można karty rozdać, decyduje specjalna zdolność danej postaci – np. Bilbo musi wziąć sobie jedną kartę i jedną dać innemu graczowi, a Thorin rozdaje wszystkie karty losowo. Myślę, że to dobra chwila, by zwrócić uwagę na pewien błąd polskiej edycji – tam gdzie zdawały się istnieć, wszystko się okazało w porządku, a dość poważna wpadka chowa się niezauważona. Chodzi o kartę Bolga. Widnieje na niej tekst: „Gdy zdobędziesz lewę, musisz wybrać jedną kartę i dać ją innemu graczowi. Pozostałe karty odłóż na stos kart odrzuconych”. Instrukcja mniej więcej tak samo podaje zdolność goblina. Nie ma wątpliwości jak to działa, prawda? Problem w tym, że szukając różnych wiadomości o grze, znalazłem na jakimś forum informację, że w angielskiej wersji wątpliwość jest – w instrukcji użyto zwrotu „another player„, na karcie „character of your choice„. Tekst z karty można zinterpretować, że Bolg ma możliwość wziąć kartę samemu. Zerkając do wersji niemieckiej, na karcie mamy „Du musst eine Karte einem beliebigen Spieler geben. Das kannst auch du selbst sein.” – instrukcja też jest z tym zgodna. I tu mamy precyzyjnie powiedziane – goblin może sam sobie przypisać kartę. Moim zdaniem na podstawie polskiej wersji taką opcję można by od razu wykluczyć, bo „inny gracz” to „inny niż Bolg”. U nas nawet nie bardzo mamy szansę domyślić się, że coś tu nie gra. Szkoda, że po przejściu zwycięsko tych wszystkich weryfikacjach poprawności symboli i nazw, Egmont popełnia teraz taki błąd.
Dobrze, ale o co ta afera z tym rozdawaniem sobie kart, czemu ma to służyć? Cóż, w tym momencie swoją rolę zaczynają odgrywać symbole na kartach. Biała gwiazda służy do leczenia obrażeń zadanych czarnym hełmem lub do zadawani obrażeń Złym graczom. Czarny hełm leczy obrażenia zadane białą gwiazdą lub zadaje obrażenia Dobrym graczom. Fajka natomiast pozwala na początku drugiej rundy, przy rozdaniu, wziąć jedną dodatkową kartę, a następne jedną odrzucić. Po rozdaniu lewy, każdy gracz kładzie pod kartą postaci otrzymane karty zadające mu obrażenia i te z fajką, pozostałe (leczące lub bez symboli) są odrzucane, przy czym karta lecząca pozwala dodatkowo odrzucić kartę zadającą obrażenia.
Gracz, który zebrał lewę, rozpoczyna kolejną kolejkę i całość jest powtarzana aż zużyte zostaną wszystkie karty z ręki, wtedy kończy się pierwsza runda. Każdy z graczy, który ma dwa lub więcej obrażeń odpada z dalszej rozgrywki. Jeżeli po tym etapie żadna drużyna nie spełniła warunków zwycięstwa (najczęściej oznacza to, że jest jeszcze przeciw komu grać), przystępujemy do rundy drugiej. Karty rozdawane są jak na początku, ale można wziąć po jednej dodatkowej za każdą fajkę. Obrażenia zadane w pierwszej rundzie pozostają. Reszta gry wygląda identycznie (choć karty w fajką tracą na znaczeniu, bo już nie będzie kiedy ich użyć). Gdy wzięta zostanie ostatnia lewa, ustalany jest ostateczny zwycięzca.
W dwuosobowej grze, Dobry gracz ma jednocześnie Thorina i Bilba, a Zły ma Smauga. Gracze zaczynają z identyczną liczbą kart na ręce i zmieniają się nieco zasady rozdawania lewy – nie kierujemy się już opisem postaci – Dobry gracz musi rozdać wszystkie karty, maksymalnie po jednej na postać, Zły gracz też daje maksymalnie jedną kartę na postać, ale może odrzucić jedną lub obie. Ale rozdając czarne hełmy Dobremu graczowi, pierwszy zawsze musi dostać Thorin – jeżeli lewa nie składa się z dwóch hełmów, Bilbo wyjdzie z potyczki bez szwanku. Dobry gracz ma też większy limit ran, może otrzymać ich aż trzy na postać.
Tyle z zasad. Jak widzimy, nawet grając w dwójkę, nie mamy symetrycznych zasad, każdego obowiązują nieco inne reguły. A to potencjalnie może prowadzić do niezrównoważonej rozgrywki. Czy tak rzeczywiście jest? Najwyższa pora odłożyć instrukcję i zasiąść do gry, by sprawdzić jak to się wszystko sprawdza w praktyce.
Gra, zgodnie z przewidywaniami, okazała się łatwa do zrozumienia i szybka w rozgrywce. Przygotowanie wszystkiego do zabawy trwa tyle czasu ile trzeba na potasowanie i rozdanie kart. Nie ma też zbyt długich przerw spowodowanych obmyślaniem strategii, bo raz, często gracz ma tak naprawdę niewielki wybór kart, które może wyłożyć, a dwa, ciężko tu mówić o długoterminowym planowaniu i układaniu jakiegoś combosa. Co nie oznacza, że jedyne co robimy, to dokładamy właściwy kolor. Kombinowania jednak trochę jest. Bo nie chodzi tylko o to, by rzucać karty z najwyższą wartością, by zebrać lewę. Równie ważne okazuje się odpowiedzenie sobie wcześniej na pytanie „A co ja z tą lewą zrobię?” – a gracz wcielający się w Thorina powinien sobie to pytanie postawić dwa razy. Może bardziej pomożemy, lub mniej zaszkodzimy, podrzucając jakiś przydatny symbol i dając zebrać lewę innemu graczowi. Czynnik losowości ma duże znaczenie w grze, przewaga hełmów wśród kart oraz możliwość dopasowania ręki jest naprawdę solidnym atutem dla Złych gracz. Dodając do tego zdolność Smauga, który może bardzo swobodnie rozdzielać karty, w najgorszym dla siebie przypadku odrzucając wszystkie, można odnieść wrażenie, że Zły gracz ma przewagę w wariancie dla trzech graczy, przy czterech Gandalf może to już nieco równoważyć. Dla dwóch jest chyba jako tako równo. Nie miałem okazji grać w wariant z pięcioma graczami. Problemem gry może też być pewna monotonia – tu nie ma sytuacji, że ktoś zaskakuje nas jakimś nietypowym zagraniem czy wymyśla naprawdę innowacyjną strategię. Gra jest dobra na kilka rozdań, może godzinę, półtora, a potem warto zrobić przerwę i sięgnąć po coś innego, by wrócić do Hobbita innym razem. Czas rozgrywania jednej rundy jest z pewnością zaletą w przypadku gdy jeden z graczy odpadnie po pierwszej – nie musi długo czekać na ponowne dołączenie się do gry. Zwłaszcza, że często w takiej sytuacji dalsza gra to czysta formalność – trzeba naprawdę szczęśliwego rozdania, by np. samotny Thorin pokonał Smauga. Choć nie można powiedzieć, że gra rozstrzyga się w momencie losowania postaci. Przez brak długiego analizowania każdego ruchu klimat rozgrywki też jest lekki – my trochę sobie pożartowaliśmy z załatwiania Smauga z Podwójnego Barda (lub Barda do kwadratu) czy okładania kogoś Beornem.
Podsumowując, mamy do czynienia z prostą grą, dobrą na imprezy – można ją łatwo przynieść, szybko wyjaśnić i zagrać kilka razy zanim się towarzystwo znudzi. Nałogowi gracze, spędzający całe noce przy jednej grze, dokładnie analizujący przeróżne zagrania, mogą czuć się nieco zawiedzeni, choć zawsze mogą poeksperymentować z własnymi wariantami gry (zmienić liczbę obrażeń do przyjęcia, uzależnić rany i leczenie od wartości i koloru karty itp.). Sam pomysł gry w zbieranie lew został całkiem zgrabnie wpasowany w tolkienowskie realia. Do tego dochodzi ładna strona wizualna kart, całość jest dobrze przygotowana na polski rynek, nie licząc błędu z Bolgiem. Jest też ten dziwny brak nazwy i niekonsekwencja symboli, ale czy traktować to jako błąd? W grze to nie przeszkadz. Jak dla mnie, warto zagrać. Biorąc też pod uwagę niską cenę gry, myślę że można polecić grę nawet osobom, które nie są graczami z zamiłowania, ale tak raz na jakiś czas to i owszem, można w jakąś grę karcianą zagrać.
Natomiast Czytelnikom, którym gra przypadła do gustu, mogę polecić nasz konkurs. Do wygrania właśnie gra karicanka Hobbit.
Na koniec tej recenzji chciałbym bardzo podziękować Cotsille, Helenie i Marigold za wspólną grę.

Kategorie wpisu: Gry tolkienowskie, Recenzje

1 komentarz do wpisu "Recenzja karcianki Hobbit"

Elendilion – Tolkienowski Serwis Informacyjny » Blog Archive » Konkurs – wygraj karciankę Hobbit, dnia 01.12.2012 o godzinie 11:12

[…] raz kolejny będzie o karcianym Hobbicie. Była już ogólna wzmianka o grze, była już recenzja, co nam pozostało? Konkurs. Mamy dla naszych czytelników jeden egzemplarz wspomnianej gry. Zasady […]

Zostaw komentarz