Aktualności ze świata miłośników twórczości Tolkiena

Inne spojrzenie na Pustkowie Smauga

„Hobbit – Desolation of Smaug” – nowe, ponieważ moje spojrzenie

Nie zamierzam na tym miejscu przeprowadzać szczegółowej analizy produkcji spod znaku Petera Jacksona ani też rozważać wszelkiego rodzaju za i przeciw jako tolkienista, którym być może jestem. Nie mnie to oceniać. Zamierzam opisać film, który obejrzałem z jedynej interesującej mnie w przypadku sztuki strony: wzbudzanych we mnie uczuć i wrażeń.

Uwagi natury technicznej

Film obejrzałem na ekranie IMAX w technologii 3D i w najwyższej dostępnej ilości klatek. Nie zamierzając się w tym miejscu zagłębiać w szczegóły techniczne powiem jedynie, iż jestem rozczarowany tym, co zobaczyłem. W początkowej fazie oglądania wrażenie przywodziło mi teatr telewizji, skutecznie nie pozwalając się zagłębić w oglądaną historię, całość przypominała mi taśmowo produkowane seriale BBC, które wszyscy oglądamy w celu szlifowania języka. Następnie, po jakiejś pół godzinie, przyzwyczaiłem się do obrazu i jego pozornej głębi, co jednak w żadnym stopniu nie wpłynęło na zmianę w odbiorze filmu. Miałem wrażenie jak gdyby mój umysł przekonwertował IMAX 3D i monstrualną liczbę klatek na wewnętrzne 2D. Słowem, czułem się jak przed (bardzo dużym) ekranem telewizora.

Uwag natury technicznej ciąg dalszy

Stroje, które nosili bohaterowie sprawiały na mnie wrażenie wziętych z poprzedniego filmu Petera Jacksona. Oczywiście nie oczekiwałem ani też nadal nie oczekuję, aby Bilbo Baggins miał wystąpić w jeansach i wyświechtanym T-shircie, jednak całość trącała dla mnie myszką. Miałem po prostu wrażenie pójścia na łatwiznę i skrótu dokonanego przez reżysera i jego zespół. Z jednej strony bajeczne kolory i dopracowanie szczegółów, z drugiej zaś uczucie deja-vu i kołacząca mi się w głowie myśl: „ja już to kiedyś widziałem”, zastępowana równie uporczywą myślą: „ja już to kiedyś widziałem i nie podobało mi się”.
Wrażenie to było potęgowane przez – być może mylne – odczucie nadmiaru studyjnego rozmachu zwłaszcza w scenach w domu Beorna, Mrocznej Puszczy, Dol Guldur i czeluściach Samotnej Góry. Było to coś, co określił bym „patrzeniem na sufit” – w pewnym momencie odczuwałem ochotę wyciągnięcia ręki i narysowania kreski na górze ekranu skąd oczekiwałem, że zaraz zjedzie mikrofon lub też głośnik.

Całość ww. scen sprawiała wrażenie niedopracowanych. Film od strony technicznej a więc gry światłem/cieniem i pracy obrazem sprawiał wrażenie tego, co zawsze możemy oglądać na bonusowych płytach DVD dodawanych do najróżniejszych obrazów dostępnych na naszym rynku. W skrócie: przez bardzo długi okres film sprawiał wrażenie jednej wielkiej sceny usuniętej w toku produkcji przy której nikt nie kłopotał się dopracowywaniem światła.

Tak jak gdyby ekipa była przeświadczona o murowanym sukcesie produkcji jedynie z racji widniejącego nazwiska „Tolkien”.

Uwagi na temat dźwięku

W całym filmie nie pojawił się w mej opinii ani jeden fragment, motyw, przewodni, bądź też poboczny, który pozostał by w mej pamięci i który potrafiłby przywieźć mi na myśl tę produkcję. Muzyka towarzysząca drugiej części przygód Bilba i kompanii Thorina była zbiorem motywów z poprzedniego filmu Petera Jacksona i bardzo przeciętnej muzyki ilustracyjnej, której celem było podkreślenie napięcia. Z jednej strony spodziewałbym się o wiele więcej po filmie o tak wysokim budżecie i tak renomowanym artyście jakim bez wątpienia jest Howard Shore, z drugiej jednak strony nie zdziwiło mnie to ani też nie zaskoczyło. Podobnie jak strona techniczna, a więc opisane powyżej dekoracje, gra światłem, praca obrazem, detale, także i muzyka sprawia wrażenie tworu rodem z poprzedniej trylogii Jacksona, a więc początku pierwszej dekady naszego stulecia i tysiąclecia. Mamy jednak rok 2013.

Uwagi na temat zgodności z oryginałem książki JRR Tolkiena

Około dziesięć lat temu jako osoba o wiele młodsza a zarazem czytająca książki Tolkiena od wczesnego dzieciństwa byłem szczególnie dotknięty tym co zaprezentował mi Peter Jackson w przeciągu trzech lat, zwłaszcza zaś „Powrotem Króla”, przy czym słowo „dotknięty” jest jedynie eufemizmem używanym przez osobę, której to eufemizmy a nie przekleństwa są obce.
Udając się na obie części Hobbita do kina nie miałem więc wysoko postawionej poprzeczki. Jednak w przypadku drugiej odsłony najnowszej produkcji Petera Jacksona również powyższe podejście okazało się zbyt wysokimi progami…

W pierwszym rzędzie należałoby się zastanowić kto i w jakim celu zmieniał całe fragmenty oryginału tolkienowskiego i czym kierował się czyniąc to.

O ile w przypadku Petera Jacksona przyzwyczaiłem się do epatowania brzydotą – człowiek ten nie nakręcił w końcu niczego poza horrorami i nie wiedzieć czemu została mu postawiona misja przeniesienia na nasze ekrany, a więc i w nasze serca (wizualnie) magii Śródziemia – o tyle w przypadku „Desolation of Smaug” mamy do czynienia z zwyczajnym już skupieniem się na rzeczach okropnych, jak pająki, orki, wszechobecny bród i zgniliznę, a pomijaniu tych, które przyciągają do uniwersum tolkienowskiego (rzecz jasna wywodzącego się z książki Tolkiena) ludzi na całym świecie, jak piękno pałacu elfów (Thranduila), zapierającego dech w piersiach obrazu Gór Mglistych czy też rozmachu krajobrazów otaczających Samotną Górę.

Nie znajdziemy również w filmie widocznej w książce, a obecnej w całej najlepszej części literatury fantasy, atmosfery braterstwa między postaciami.

Podobnie jak w „Dwóch Wieżach” i „Powrocie Króla” zmienione zostały na niekorzyść w stosunku do książkowego pierwowzoru charaktery niemal wszystkich postaci (Denethor, Theoden, Faramir, Aragorn, relacje pomiędzy Frodem, Samem i Gollumem – śmiechu warte porzucenie Sama na rzecz Golluma przez Froda) tak również i w drugiej odsłonie Hobbita mamy ponownie do czynienia z kompletnym niezrozumieniem postaci książkowych i wynikającą stąd zmianą ich charakterów przez reżysera. Cała atmosfera filmu przypomina jedno wielkie wahanie się i wątpliwości. Filmowy Thranduil jest zwykłym łotrem i szubrawcem, co jak wszyscy wiemy z Historii Śródziemia Tolkiena byłoby po prostu w przypadku takiego elfa niemożliwe (Thranduil przebywał przecież w Menegrocie za czasów chwały Królestwa Thingola i istnienia Obręczy Meliany), krasnoludy chwilami zakrawają na groteskę a ich tak charakteryzacja jak zachowanie przypominają mi radzieckie bajki z mojego wczesnego dzieciństwa (lata 80-te, Bogu dzięki Mur upadł gdy miałem prawie dziesięć lat i zalała nas Ameryka ze swoją błogosławioną komercją) tak, że brakuje tylko carewicza zamieniającego się w niedźwiedzia, choć właściwie to mamy i taką postać w tym filmie pod postacią parodii książkowego Beorna – istoty będącej skrzyżowaniem kosmity z fraglesem i Wielką Stopą z domieszką istot pozaziemskich znanych z produkcji Star Trek. Silna i krzepka postać książkowego Beorna została zmieniona w karykaturę, kapitalna książkowa scena przybycia krasnoludów i rachunków do 14, którą nadal pomimo (a może zwłaszcza) przekroczenia trzydziestego roku życia potrafię się cieszyć została wyrzucona z filmu a zastąpiona czymś rodem z produkcji klasy B, C, D (niżej też sięga skala?) przypominającą pogoń komputerowego niedźwiedzia za bohaterami radzieckiej bajki. Podobnie rzecz ma się z „postacią” Radagasta.

Nie wiem na jak niskim poziomie trzeba być, aby śmiać się z żartów na „takim” poziomie, a zarazem poniżej jakiegokolwiek.
Osobną „klasę samą w sobie” prezentuje Gandalf, który po upadku i zniszczeniu kostura przez Króla Nazguli w Powrocie Króla (przecież to tylko ludzkie widmo, które powinno uciec przed Istarim-Majarem-Wysłannikiem Manwego tak jak pozostałe Nazgule uciekały przed Glorfindelem) tak obecnie postać ta w swej kolejnej filmowej odsłonie sięga nowych poziomów i odmętów dna.

Otóż Istari, postać o niewyobrażalnej potędze, która gdyby tylko zechciała przyjąć Jedyny Pierścień mogłaby stać się Władcą Ciemności, co Tolkien opisuje szczegółowo w jednym ze swych listów, zostaje w omawianym filmie rozbrojona i przykuta do ściany przez orka wyposażonego w moc Saurona. Śmiechu warte. Rozumiem, że wszystko się może sprzedać, a gdy ludzie zapłacą za bilet do kina to raczej nie wyjdą, choć przyznam się, że sam miałem ochotę i zrobiłbym to gdyby było to dziesięć lat temu, a więc gdybym był w kinie sam. Rozumiem też, że psychika ludzka jest tak skonstruowana zwłaszcza wśród przedstawicieli najbogatszych krajów świata, że nabędą w przyszłości nie jedną, ale dwie lub też nawet trzy wersje (nie zapominajmy o figurkach kolekcjonerskich, które będą zbierać kurz), ale nie każdy jest podległy takim prawom.

Tolkien walczył w swych książkach z wszystkim powyższym.

Uwagi na temat obsady aktorskiej

Po raz kolejny miałem wrażenie odgrzewanego kotleta – ci sami aktorzy, posunięci jednak w latach jak odtwórca roli Gandalfa, Elronda czy też Legolasa. Osobiście BARDZO mnie to raziło. Nie w tym rzecz, że mamy do czynienia z upływem czasu w naszej Czwartej Erze w której żyjemy my wszyscy, IanMcKellan, Hugo Weaving czy Orlando Bloom. Problemem jest wynikający z powyższych a szczególnie odczuwalny brak wizji reżyserskiej. Ma się wrażenie, że zaraz usłyszymy głos narratora mówiący „a teraz będzie… [dana lokalizacja i dana postać – wstawić odpowiedniego bohatera i rekwizyty]”.

Uwagi na temat postaci dodanej

Jeśli wziąć pod uwagę jak bardzo film odbiega od oryginału tolkienowskiego myślę, że niczym dziwnym nie powinna być moja reakcja na postać Tauriel. Bardzo podoba mi się jej wprowadzenie. Skoro film ten odbiega od książki tak, że nie jest już dla mnie filmem tolkienowskim a jedynie filmem na (i to z grubsza) motywach książki Tolkiena, to postać ta może mu jedynie dodać i przydać smaku swoimi niewątpliwymi walorami. Paradoksalnie to Tauriel jako jedyna spośród bohaterów produkcji Jacksona prezentuje typowo tolkienowskie walory obecne wśród postaci książkowych: nie waha się, jest śmiała, zdecydowana, silna, przebojowa, inteligentna, zaradna, a także (najważniejsze z cech kobiecych) działa inspirująco na przedstawicieli płci brzydszej (Legolas).

Uwagi na temat tempa i sposobu prowadzenia akcji

Akcja filmu jest wartka i chociaż film przeskakuje dość swobodnie po wątkach z książki, spłycając je i czyniąc chwilami podobnymi do leveli gry komputerowej (wyraźne „przeskoki” pomiędzy np. walką z pająkami a pojmaniem drużyny czy też pomiędzy ucieczką na/w baryłkach) przedzielonych intrami (scena pojmania drużyny po walce z pająkami, wprowadzenie postaci Barda) to ogląda się go płynnie, choć bez jakichkolwiek głębszych refleksji. Niektóre sceny, jak na przykład scena pojmania drużyny w Mrocznej Puszczy, sprawiają wrażenie całkowicie skopiowanych i przeniesionych z pierwszej trylogii Petera Jacksona (identycznie wygląda pojmanie drużyny w Lorien w pierwszej trylogii).

Uwagi na temat gry aktorskiej

Film jest zagrany dobrze, chociaż bez fajerwerków. Gra aktorska jest na poziomie poprzedniej trylogii Petera Jacksona. Jedyne co nie odpowiadało mi w grze aktorów to „szekspirowskość” monologów Thorina (zwłaszcza od momentu dotarcia do Samotnej Góry), które przypominały mi monologi Seana Beana (Boromira) z poprzedniej trylogii Petere Jacksona. Chwilami miało się wrażenie jak gdyby to Sean Bean podkładał głos pod Thorina. Ciekawym zabiegiem był natomiast głos najnowszego odtwórcy roli Sherlocka Holmesa użyczającego swego głosu Smaugowi.

Uwagi na temat efektów specjalnych

Efekty specjalne są dobrze wykonane, na poziomie poprzedniej trylogii (a więc sprzed dziesięciu lat) i nie rażą, dostosowując się do poziomu całej produkcji. Pająki, nazgule, Wargowie a także smok Smaug (który jednak mógłby być jeszcze nieco bardziej dopracowany i posiadać tak większy majestat jak i zbroję ze szlachetnych kamieni jak to było w książce) są poprawnie wykonane.

Opinia końcowa

Film Hobbit „Desolation of Smaug” jest filmem rozrywkowym dla całej rodziny odpowiednim na świąteczne wyjście do kina i niczym więcej.

Nie jest on jakimkolwiek wprowadzeniem czy to do twórczości Tolkiena czy do uniwersum tolkienowskiego z powodu zbyt dużego braku wierności oryginałowi. Jest to jednak w miarę dobrze i poprawnie nakręcony film z gatunku fantasy zapewniający dobrą rozrywkę i przewidywalną akcję na poziomie kina familijnego.

Chciałbym także jeszcze raz podkreślić, że film ten może podobać się właściwie jedynie w całkowitym oderwaniu od Tolkiena, Jego uniwersum a także wątków i wartości propagowanych przez Niego w Jego twórczości.

Niniejszą recenzję napisałem z punktu widzenia osoby, która jest bardzo głęboko zanurzona w uniwersum tolkienowskim i może powiedzieć, że po prostu je kocha i wraca do niego kilka razy w roku przynajmniej w obszernych fragmentach. Stąd też jako, że film ten nie ma dla mnie nic wspólnego z książką za najlepszą w nim scenę uważam i tą sceną chciałbym zakończyć niniejszą recenzję.

Adam

Kategorie wpisu: Filmy: Hobbit i WP, Recenzje

14 Komentarzy do wpisu "Inne spojrzenie na Pustkowie Smauga"

Galadhorn, dnia 05.01.2014 o godzinie 16:41

Osobiście dziękuję za Twoją recenzję, Adam. Nie ze wszystkim się zgadzam – moja ocena filmu jest mniej krytyczna – ale na przykład podpisuję się obiema rękami pod tym, co napisałeś o Tauriel.

Mnie film o wiele bardziej podobał się w Multikinie w 3D 48 klatek niż w IMAX w 2D (gdzie obraz był niewyraźny i blady).

Undómiel, dnia 05.01.2014 o godzinie 18:55

Moja ocena w wielu przypadkach jest taka jak Twoja Adamie. Film uważam za całkiem dobry ale tylko wtedy, gdy nie będziemy patrzeć na niego przez pryzmat ekranizacji… Pamiętam bardzo dokładnie jakie miałam odczucia po pierwszej części Hobbita.. Choć do H1 też znalazłoby się kilka zastrzeżeń to i tak ostatnia scena z okiem budzącego się Smauga podsycała bardzo ciekawość tego co będzie dalej. W momencie gdy obejrzałam trailer H2 byłam wręcz przerażona Smaugiem. Ale nie dlatego, że był on tak potężny i przerażający.. On wydawał się być jakąś odrażającą pomyłką! Po obejrzeniu filmu stwierdzam, że na całe szczęście wybronił się jakoś.. wciąż wydaje mi się nieco „jaszczurkowaty” ale w ogólnej ocenie mogło być przecież o wiele gorzej. Tak jak to było w przypadku Beorna. Scena jego przemiany przedstawia się u mnie mniej więcej tak: z groźnego i nieobliczalnego niedźwiedzia (duży +) przez fazę wilkołaka rodem z Pamiętników Wampirów (tak, oglądam czasami) kończąc na stworzeniu, które przypomina bohatera Planety Małp.. Również ubolewam nad opuszczeniem sceny, kiedy Gandalf podstępnie przedstawia mu członków kompanii ale jak widać PJ woli stawiać na bardziej „wyszukany” humor. Niestety! Według mnie w wielu przypadkach wystarczyłoby tak po tolkienowsku, skromnie. Przecież to te małe rzeczy nadają wszystkiemu sens:D
Zupełnie zgadzam się również z Twoją opinią odnośnie Tauriel. Było wiele niepewności co do samego faktu jej pojawienia się w tym filmie ale teraz z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że całe szczęście, że ona tam jest! Paradoksalnie to właśnie ona ratuje „tolkienowskość” postaci!
Ubolewam zwłaszcza nad Legolasem. Cieszę się, że we Władcy był ‚normalnym’ elfem. W Hobbicie Legolas jest nieco młodszy ale co to jest te kilkadziesiąt lat dla elfa… Mimo to po obejrzeniu ostatniego filmu stwierdzam, że coś musiało się mu w międzyczasie stać poważnego! Bo przecież gdyby on tak walczył we Władcy jak to robił w Hobbicie to on całe stado olifantów by sam zabił, a nie tylko jednego!
Wiem, wiem rozpisałam się ale żeby nie było, że tylko narzekam to na koniec duży plus! Bard! Czy tylko mnie on kojarzy się z Willem Turnerem z Piratów?
ale do rzeczy, jest to zdecydowanie jeden z najlepszych bohaterów Hobbita i to dzięki niemu z niecierpliwością czekam na kontynuację. Pełna obaw co prawda, bo nikt nie ma pojęcia co tym razem strzeli twórcom do głowy..
Ah jeszcze jedna rzecz. Nie spotkałam się do tej pory z opinią osoby, która pozytywnie oceniłaby zakończenie filmu. Na początku myślałam, że to jakieś problemy techniczne w kinie i że coś się tylko zacięło… ale jak zaświecili światła i większość widzów była równie zaskoczona dotarło do mnie, że to jednak w taki sposób PJ postanowił „zachęcić” nas do przyjścia na kolejną część…

Tom Goold, dnia 07.01.2014 o godzinie 7:48

Nie mylmy pojęć technicznych. W polskich kinach IMAX film jest wyświetlany w 3D, a nie 2D (to do Galadhorna). Poza tym (to do Adama) – chętnie dowiedziałbym się gdzie recenzent obejrzał „Hobbita”. Pytam, ponieważ z tego co wiem, w żadnym z polskich kin IMAX film nie jest wyświetlany w formacie 48 klatek, a jeszcze w zeszłym roku najbliższe kino IMAX przystosowane do tego formatu znajdowało się w Wiedniu. Jeśli coś się zmieniło od tego czasu, to byłaby to bardzo cenna informacja.

Dominika, dnia 07.01.2014 o godzinie 9:44

zostaje w omawianym filmie rozbrojona i przykuta do ściany przez orka wyposażonego w moc Saurona

A to nie był Sauron? Przecież sam Gandalf tak do niego się zwraca podczas ich prób sił (ciemność vs jasność). I żaden z orków – nawet Azog – nie może się do Gandalfa zbliżyć bo ten go jakoś „blokuje” w magiczny sposób.

Neithan, dnia 09.01.2014 o godzinie 21:56

Stanę w lekkiej opozycji to tak wprost negatywnego komentarza.

Można być „zanurzonym w uniwersum tolkienowskim”, bo pewnie większość, która tu zagląda to takie osoby, a jednocześnie z radosnym podnieceniem iść na najnowsze dzieło PJa i wyjść zadowolonym z kina. I to wcale nie w oderwaniu od Tolkiena.

Oczywiście w duszy mi momentami grzmiało chociażby na widok Azoga, bałem się, że Tauriel okaże się Arweną 2.0 (ufff), która zamiast siedzieć na tyłku u tatusia, okazuje się dysgrafką i ze sztandarem Gender (to było „o” tato?) zabiera Glorfindelowi robotę. Itd.

Żaden z filmów PJa nie jest ekranizacją, bo takiej nigdy raczej się nie doczekamy. A jeśli nawet to i tak pojawi się rzesza niezadowolonych. Dlaczego? Z prostego powodu. Wizja Tolkiena to jedno, wizja Tolkiena wg nas do drugie, a to jak każdy z nas wyobraża sobie poszczególne postacie czy miejsca to trzecie. Nikomu nie uda się zadowolić wszystkich.

Każdy z filmów to adaptacja, momentami dość luźno płynąca obok treści książek. Momentami to nawet płyną pod prąd. I jeśli ktoś idzie do kina oczekując na ekranie ukazania wizji Tolkiena to ja takiej osoby nie rozumiem. Jesteśmy przecież bogatsi doświadczeniem Władcy. Wiemy jakie filmy robi PJ. I czego możemy się spodziewać. Idąc do kina nie oczekuję dokładnie tego co mam w sercu i co czytam tak często. Idę na spotkanie ze Śródziemiem. Moja krasnoludzka dusza delektuje się widokiem Ereboru, Mirkwood, Esgaroth i innych miejsc. Widzę co jest nie tak jak powinno być ale odsuwam to na bok, na później, na dyskusje w nudne zimowe wieczory. Dla mnie ten czas to święto i mam wrażenie, że nawet Ci najwięksi krytycy choć trochę tak to odbierają, bo przecież skoro tak cierpią na kolejnych produktach PJa to dlaczego dalej na te filmy chodzą? Może dlatego, że tak jak wcześniej napisałem nie doczekamy się kanonicznej wersji. A podejrzewam, że żadnej innej też nie.

Ps. I jeszcze luźne myśli dlaczego Gandalf nie „załatwił” Wodza Nazguli. Może dlatego, że jak w innym liście pisał Tolkien otrzymane dowództwo dało mu dodatkową demoniczną siłę. A może lepiej, że nie pokonał go, bo wtedy okazałoby się, że Gandalf była kobietą (przepowiednia Glorfindela) – a może po prostu tego wymagała konstrukcja książki. Dlaczego Gandalf dopuścił do zniszczenia bramy? Żeby dużo lepiej zabrzmiały rogi Rohirrimów 😀

Sumire, dnia 10.01.2014 o godzinie 11:55

Neithan powiedział prawie wszystko, co i ja miałam do powiedzenia. Nie chodzi o to, żeby nie krytykować adaptacji, ale żeby zachować przy tym trochę otwartości umysłu. Czy PJ nie ma prawa do własnej wizji Śródziemia, jako czytelnik i jako twórca? Nie ma czegoś takiego jak idealna ekranizacja – z tej prostej przyczyny, że film i literatura używają zupełnie innych środków wyrazu. To się nie przekłada 1:1. Po prostu nie. I żaden reżyser tego nie przeskoczy.

Co do elfów – nie wiem, czy ktokolwiek chciałby obejrzeć film, w którym wszyscy (oprócz orków, rzecz jasna) są nieskończenie dobrzy i prawi, bo byłoby to strrrasznie nudne… Poza tym sam Tolkien dostrzegał jeszcze parę kolorów poza czernią i bielą. W tekście książki Thranduil wcale nie jest pokazany jako sympatyczna postać, a nie trzeba długo szukać w dziejach Śródziemia, żeby wskazać inne przykłady nieszlachetnych postępków elfów (choćby Thingola). I dobrze, bo jak moglibyśmy docenić światło bez towarzyszącego mu cienia?…

I jeszcze jedna uwaga: dzięki filmom PJ Śródziemie ożyło i nabrało nowych barw po raz kolejny. Cieszę się z tego. Mitom greckim czy germańskim wcale nie zaszkodziło, że na ich podstawie nakręcono parę niemądrych filmów – może dzięki nim te opowieści ocalały od zapomnienia. Wolę przejaskrawionego Thranduila, osłabionego Gandalfa i komicznego Radagasta niż zakurzone figury woskowe w Domu Mathom, do którego nikt nigdy nie zagląda. Jeżeli odrobina zabiegów fanserwisowych (w innej reżyserii mogłoby być ich znacznie więcej!) jest ceną, którą trzeba zapłacić za to, żeby Śródziemie żyło i żebym mogła o nim rozmawiać także z ludźmi, którzy nie żywią się utworami Tolkiena od kilkunastu lat, zapłacę ją z radością. Niech pan działa, panie Jackson! Nawet jeśli nie wszystko spodoba się wszystkim ;-P

Galadhorn, dnia 10.01.2014 o godzinie 17:32

Dziękujemy za mądrą i ciekawą dyskusję. Elendilion ma szczęście – ma wspaniałych Czytelników!

Adam, dnia 10.01.2014 o godzinie 22:09

Neithan: Nie zgodzę się, że nikt nie zagląda do Tolkiena obecnie – i nie tylko dzięki filmom żyją Jego książki.

Naprawdę nie rozumiesz co mam na myśli pod pojęciem „prawość”?

PJ prawo sobie może mieć, ale niech mi filmy nakręci ktoś na wyższym poziomie niż on.

Pozdrawiam :)

Adam, dnia 10.01.2014 o godzinie 22:13

Undomiel: :)

A jednak powinni chyba tę kolejną część już teraz wyświetlić 😀

Pamiętników wampirów nie znam i nie jestem w stanie tu się wypowiedzieć :)

Stety albo niestety :)

Barda gra (chyba) facet, który grał Zeusa w tym nieudanym filmie o mitologii greckiej, jeśli dobrze pamiętam :)

Pozdrawiam :)

Adam, dnia 10.01.2014 o godzinie 22:14

Tom Goold: Byłem z Żoną w kinie w Cinema City w Łodzi.

Dokładnie w tej technologii tam oglądałem, w której napisałem, tak jak i poprzedni film Jacksona.

Nie trzeba nam Wiednia jak widać 😀

Pozdrawiam :)

Adam, dnia 10.01.2014 o godzinie 22:16

Dominika: OK, no ale w tym momencie to mit i powagę Istariego Gandalfa diabli wzięli… nie sądzisz?

Gandalf jest tym kim jest w książce z racji na to, że po prostu doradza, jest w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, a tutaj to mieliśmy do czynienia ze sceną proszącą się na żywca o przeniesienie do gry :)

Pozdrawiam :)

Adam, dnia 10.01.2014 o godzinie 22:23

Niestety wcześniej nie miałem jak napisać z powodu problemów z komputerem i połączeniem z linkami na tę stronę, co utrudniało mi wpisanie komentarzy.

Dziękuję Paniom i Panom za komentarze, do dalszych rozmów zapraszam na facebooka :)

Pozdrawiam i wszystkiego dobrego wszystkim Wam życzę :)

Neithan, dnia 17.01.2014 o godzinie 10:00

@Adam – nie mam nic przeciwko temu żeby powstały filmy nakręcone przez kogoś innego. Monopol zwykle jest szkodliwy.

Obawiam się tylko, że koszt takich filmów jest zbyt wysoki żeby inna wytwórnia podjęła się kręcenia „covera PJa”. A jeśli już zdecyduje się na to, to równie prawdopodobne jest to, że będzie tam jeszcze mniej Tolkiena w Tolkienie.

Erinia, dnia 21.06.2014 o godzinie 19:38

Jeszcze moje trzy grosze o elfach w Pustkowiu Smauga. W komentarzu reżyserskim przeczytałam, że Thranduil ma być czarnym charakterem, który nie może okiełznać swojej ciemnej strony i inne koszmarne cuda wianki. O ile sobie dobrze przypominam, to Tolkien napisał o królu Mrocznej Puszczy, że miał słabość do drogich kamieni, zwłaszcza zielonych szmaragdów (ale nie był chciwy), również to, że był bardzo mądry i przenikliwy, ale na pewno nie to, że zaprzedał duszę złu! Co więcej, nawet w filmie jakoś nie widać tej jego paskudnej rzekomo natury. On po prostu jest królem przez duże K, jest rozważny i momentami cyniczny, ale twardy jak diament. Rolę genialnie zagrał amerykański aktor Lee Pace (pomijam świetny kostium i scenografię Mirkwood) i choćby dla tej jednej kreacji warto obejrzeć ten film. Lee Pace chyba znacznie lepiej wyczuł skomplikowany charakter leśnego władcy niż reżyser i jego pomagierzy z płaską wyobraźnią. Co do roli Tauriel, to była ona potrzebna w scenariuszu jako antagonistka izolacjonisty Thranduila zasklepionego w swoim elfim światku, przygotowująca do przyszłej misji Legolasa. Intryga miłosna byłaby ciekawa, gdyby zakończyła się na sercowych perypetiach między Tauriel a Legolasem, a nie straszliwie kiczowatą scenką z uzdrowionym Kilim. A ponieważ Kili ma zginąć w Bitwie Pięciu Armii, ciekawa jestem jak wybrną z tego scenarzyści. Chyba uśmiercą ich oboje… Liczę jednak, że w trzeciej części zrehabilitują się w kwestii Elfów i nie będą nas karmić wyłącznie półtoragodzinnym szlachtowaniem orków i wargów.

Zostaw komentarz