Blask ciemnieje – Hobbit: Pustkowie Smauga
Kim pan jest, panie Jackson? Takie pytanie zapewne zada sobie wielu widzów po obejrzeniu drugiej części Hobbita. Pytanie zasadne, bo Hobbit: Pustkowie Smauga znacząco odbiega od pierwszej części klimatem, tempem czy sposobem narracji.
Jest zdecydowanie mroczniej, a postać samego Bilba usuwa się tu nieco w cień, przynajmniej do pewnego momentu. Jeżeli można zgadywać, to właśnie w tej części widać wyraźnie rękę Guillermo del Toro, który jest jednym z głównych twórców koncepcji filmu. O ile Niezwykłą podróż można uznać za zbiór questów, w których próbuje sił kompania Thorina Dębowej Tarczy, to Pustkowie Smauga daje prawdziwą fabułę i przedstawia zagrożenia znacznie bardziej poważne niż walka z goblinami. Jeżeli w pierwszej części dominowały kolory i atmosfera radosnej przygody, w tej bohaterowie zaznają zdrady, gniewu i cierpienia. Bajka zmienia się baśń, a Bilbo z Krasnoludami powoli dorastają do wyborów, które nieuchronnie ich czekają. Dzięki temu Hobbit coraz bardziej dorasta do Władcy Pierścieni, do którego trzecia część trylogii ma być bezpośrednim pomostem.
W tej części już dokładnie widać, że zamiarem Jacksona nie była wierna ekranizacja powieści – więcej niż połowa fabuły została wymyślona przez scenarzystów, alternatywnie korzysta z wątków zamieszczonych w innych książkach. Bez wątpienia książkowi puryści będą mieć z tym duży problem. Zupełnie niepotrzebnie. Owszem, cierpi na tym integralność ekranizacji, ale ta dodana część wypada dobrze – szczególnie postać Tauriel, elfki z Mrocznej Puszczy, która stanowi ciekawą przeciwwagę dla męskiej części obsady. Nieźle wypada też Legolas, chociaż na ekranie jest go za dużo. Ciekawe, że grający go Orlando Bloom, występuje tu jako postać młodsza o 77 lat, od tej którą znamy z Władcy Pierścieni. Sceny walk z jego udziałem są niekiedy tak efektowne (czy może raczej efekciarskie), że ocierają się o groteskę. Intryguje za to postać Beorna, którą potraktowano jednak po macoszemu – w filmie ma do wygłoszenia ledwie jedną dłuższą kwestię. Zapewne zrobiono to celowo, z myślą o wersji rozszerzonej blu-ray w przyszłym roku. Cała reszta wypada dużo lepiej, a Smok Smaug wygląda po prostu spektakularnie. Najwyraźniej studio Weta Digital przekroczyło kolejną granicę, bo Smaug jest bardzo naturalny i łatwo zapomnieć, że to animacja komputerowa. Do tej postaci Benedict Cumberbatch dołożył nie tylko swój charakterystyczny głos, ale też mimikę – efekt trzeba koniecznie zobaczyć. W interesujący sposób zostają też przedstawione Elfy z Mrocznej Puszczy – inaczej niż pobratymcy z Rivendell nie są zniewieściali i zostali ukazani jako prawdziwi wojownicy. W drugiej części Hobbita przez postacie Legolasa i Tauriel stają się też pierwszoplanowymi bohaterami. Nie sposób nie wspomnieć o fragmencie filmu rozgrywającym się w Mieście na Jeziorze. Nie tylko mocno rozbudowano postaci Barda, czy Władcy Esgaroth, ale też dołożono cało tło polityczno-społeczne osady. Samo miasto wygląda natomiast niczym przeniesione żywcem z ilustracji J.R.R. Tolkiena. Również Samotna Góra nie rozczaruje nikogo, jest duża i zdecydowanie góruje nad Rhovanionem, zaś w środku znajdziemy krasnoludzkie komnaty, przy których blednie Moria z Władcy Pierścieni. To co dzieje się wewnątrz Samotnej Góry to zresztą najciekawszy fragment filmu i kolejny popis gry aktorskiej Martina Freemana. A może raczej duetu Freeman – Cumberbatch? Bo jak się okazuje duet aktorski z Sherlocka znakomicie sprawdza się także w niecodziennej scenerii Śródziemia. W filmie jest i miejsce dla Czarodziejów – pojawia się Gandalf i ponownie Radagast, tym razem dużo mniej groteskowy niż w pierwszej części. Sceny w Dol Guldur są nie tylko koniecznym łącznikiem fabularnym do filmowego Władcy Pierścieni, ale też uświadamiają w pełni, że tak naprawdę mamy do czynienia z jedną historią i jedną wielką opowieścią. Tego samego próbował Tolkien wprowadzając swego czasu poprawki do Hobbita, ale to Jackson ma pełną swobodę tworząc swój filmowy świat. Reżyser sprawnie łączy to wszystko w całość, fundując widzowi niezły cliffhanger przed kolejnym filmem.
Czy Hobbit: Pustkowie Smauga to film udany? Zdecydowanie tak. Może podobać się zabieg stylistyczny Petera Jacksona, który pokazuje jak z opowieści dla dzieci, historia staje się eposem, czy po prostu baśnią. Blask dotychczasowej historii ciemnieje, bo nie ma prawdziwszej opowieści niż baśń, a ta bywa nieprzewidywalna i okrutna. Jackson czaruje inaczej niż rok temu, lecz równie skutecznie. Oddaleni o rok od wielkiego finału, wciąż nie jesteśmy pewni co czeka nas u kresu tej opowieści…
Kategorie wpisu: Adaptacje tolkienowskie, Filmy: Hobbit i WP, Recenzje
2 Komentarzy do wpisu "Blask ciemnieje – Hobbit: Pustkowie Smauga"
Feahisim, dnia 24.12.2013 o godzinie 23:43
Cóż, jest już późno, a jutro o tej porze to już „wszyscy” będą po obejrzeniu pustkowia..
Mnie osobiście, na pierwsze wrażenie, bojowa aktywność (czy raczej efektywność) elfów w liczbie dwóch sztuk, trochę drażniła. Trup orkowy ściele się gęsto, a to tylko jedna elfka & jeden elf. No ale Legolasowi zamontowali jakieś groźnej barwy soczewki kontaktowe, to i groźnie spoglądał wokół.
Troszkę rozczarowała mnie także polemika Smauga z Bilbem; długie deklamacje smoka, który (inaczej niż wykombinował sobie Tolkien) rozmawia z hobbitem nie nadużywającym pierścienia, i mógłby jednym wydechem zakończyć dialog – ale zawsze wydycha nie w porę.
Pojawienie się Radagasta nad wyraz symboliczne; musi gość dostać szansę w wersji rozszerzonej.
Mroczna Puszcza piękna ale jakoś tak szybko się przez nią i przez pajęczyny przetoczyli.
Tym kilku scenom zapamiętanym 12 grudnia, mam zamiar jutro raz jeszcze się przyjrzeć. Już się cieszę.
Galadhorn, dnia 27.12.2013 o godzinie 13:29
Świetna recenzja, Tom. Dzięki!
A Przyjaciół i Czytelników „Elendilionu” zachęcamy do pisania kolejnych recenzji „Hobbita: Pustkowia Smauga”. Chętnie opublikujemy najciekawsze!
Zostaw komentarz