W drogę…
Na początek proponuję małą burzę mózgów. Pomyśl, Drogi Czytelniku, w jakich miejscach można czytać Tolkiena? Pierwsza odpowiedź: w domu. Oczywiście. W bibliotece? Pewnie, też można. W autobusie lub pociągu, by zabić czas dobrą lekturą? Brawo, kolejna dobra odpowiedź. Ktoś twierdzi, że może poczytać gdzieś na łonie natury, w jakimś parku? Tak, też można. Na razie idzie nam świetnie. A czy ktoś pomyślał, że można czytać Tolkiena wśród lodów i śniegów Antarktydy, samotnie zmierzając ku Biegunowi Południowemu? Nikt? Naprawdę nikt? Może warto następnym razem zastanowić się nad taką odpowiedzią, bo taki Władca Pierścieni zdaje się być świetną książką na taką okazją.
Marek Kamiński. Podróżnik i polarnik. Pierwszy i dotąd jedyny człowiek, który w ciągu jednego roku zdobył oba Bieguny Ziemi bez żadnej pomocy z zewnątrz. Fan Tolkiena. Gdyby tak spojrzeć na jego ekwipunek, który zabrał na tę wyprawę, znajdziemy mnóstwo specjalistycznego sprzętu, którego nazwy być może widzimy pierwszy raz w życiu. Wszystko dokładnie wyliczone, co do grama. Mnóstwo rzeczy, które zabrać trzeba, by mieć jakiekolwiek szanse. A to, co zbędne, należy zostawić, każdy dodatkowy kilogram jest tu przeszkodą. Lecz gdzieś tam, wśród tych wszystkich czekanów, linek, ciepłych ubrań i żywności, widzimy dobrze znany nam tytuł… J.R.R. Tolkien Powrót Króla. Tak, Drogi Czytelniku, twórczość Tolkiena dotarła aż na Bieguny.
Teresa Remiszewska. Żeglarka i jachtowy kapitan żeglugi wielkiej. Pierwsza Polka i czwarta kobieta, która samotnie przepłynęła Atlantyk (podczas regat Observer Singlehanded Trans-Atlantic Race w 1972 roku). Fanka Tolkiena. Weźmy jej książkę Z goryczy soli moja radość będącą zapisem jej pamiętnego rejsu. W rozdziale poświęconym Komodorowi, jej jachtowi, znajdujemy słowa:
Po lewej stronie jest szafa – trzymam w niej moją dużą bibliotekę, składającą się w większej części z tomisk locji, tablic i atlasów i trochę książek do czytania. Te najukochańsze: Mały książę Saint-Exupéry’ego, Znaczy kapitan Borchardta i Władca pierścieni Tolkiena – leżą na samym wierzchu.
I tu powstaje pytanie, czy Władca Pierścieni jest jakąś szczególną książką na taką okazję? Może to zwykły przypadek?
Myślę, że podobnych ludzi można by znaleźć jeszcze wielu. Himalaistów, żeglarzy, polarników i innych podróżników, którzy zachwycili się dziełem Tolkiena i bez niego nie wyobrażali sobie swoich wielomiesięcznych wojaży. Którzy w losach Froda odnaleźli podobieństwo do swoich wędrówek. Którzy mieli swój własny Mordor do przebycia. Bo Mordor nie musi być spaloną ziemią pełną sług Saurona. Może być też skutym lodem pustkowiem. Może być po prostu niebezpieczną, nieprzyjazną i obcą ziemią. Bo mimo wszystko, nawet jeżeli zdobycie Bieguna czy przepłynięcie Atlantyku jest marzeniem, nawet jeżeli człowiek długo się do tego przygotowywał, jest to podróż w nieznane. A cóż dopiero powiedzieć o sytuacji, gdy ktoś nie ma doświadczenia, nie ma odpowiedniego ekwipunku i musi wyruszyć w miejsce, o którym prawie nic nie wie. Jak Frodo. Teoria, że Frodo jest bliski przeciętnemu czytelnikowi przez swoją zwykłość, nie jest niczym nowym. Ale czy nie jest tym bliższy przeciętnemu podróżnikowi? Który też musi zostawić dom, przyjaciół, by podążać do pewnego celu. Można oczywiście podróż Froda odczytywać bardziej metaforycznie, jako walkę człowieka z własnymi słabościami. Ale chyba można spojrzeć na to bardziej dosłownie, jak na walkę wędrowca z drogą. A można i oba te spojrzenia uznać za prawidłowe. Bo nawet gdy podróż jest marzeniem, przychodzi zwątpienie. Czy się uda? Czy dam radę? Przychodzi taki moment, gdy największą przeszkodą jest własna słabość. Czy to nie był największy wróg Froda? Nie sama kraina, którą musiał przebyć, nie zamieszkujący ją orkowie, lecz Pierścień i słabość. Lecz można też tego największego wroga wtedy dobrze poznać, podróż może być jednocześnie drogą wgłąb siebie i swojego serca.
Lecz gdzieś na końcu drogi czeka Szara Przystań, z której można spojrzeć na własne dokonania… i odpłynąć, zostawiając je za sobą. Tak Frodo musiał zostawić to Śródziemie, dla wolności którego poniósł wysoką cenę. Marek Kamiński w jednym z wywiadów wspomina, że gdy opuszczał Biegun Południowy, pozostał żal, że to już koniec. I Teresa Remiszewska przez moment, gdy przekraczała, czuła, że sprzeniewierza się czemuś, że zostawia za sobą coś ważnego . Wszystko ma swoją cenę, na końcu drogi trzeba będzie się z nią rozstać. Lecz mimo tej świadomości, trzeba iść. Nawet wtedy, gdy zdaje nam się, że droga nas przerasta.
Może na koniec parę słów wyjaśnienia. Pisząc „podróżnik” miałem głównie na myśli samotnego podróżnika, który ma do przebycia coś więcej, niż szlak między jednym schroniskiem a drugim. Którego wędrówka jest dla niego czymś wielkim i zarazem ryzykownym. Ale chyba w dziełach Tolkiena znajdzie się i coś, co trafi i do zwykłego „codziennego” wędrowca. Do kogoś, kto po prostu kocha być w drodze. Tak właściwie, samego Tolkiena chyba ciężko określić mianem podróżnika. Co prawda, ma na swoim koncie wyprawę w Alpy (o której pisaliśmy tutaj), kilka przeprowadzek, w tym jedna aż z Afryki, ale ja osobiście w jego biografiach nie znalazłem przesłanek, by powiedzieć, że jakoś szczególnie kochał podróże. A nawet jeżeli w głębi serca kochał, to nie praktykował ich zbyt często. I mimo to, stworzył dzieło, które trafia do podróżników. Które oddaje to, co dzieje się w ich sercach, zarówno gdy stawiają pierwszy krok na kolejnym już szlaku, jak i w chwili, gdy wyznaczony cel zostaje już daleko w tyle.
Więc jeśli, Drogi Czytelniku, kiedyś i Ty będziesz musiał, bądź też chciał, wyruszyć w Wielka Podróż, spójrz do Swojej biblioteczki. Być może czeka tam na Ciebie wierny towarzysz…
Kategorie wpisu: Eseje tolkienowskie
10 Komentarzy do wpisu "W drogę…"
Galadhorn, dnia 29.03.2008 o godzinie 19:15
Eru, jaki piękny felieton. Lordzie, bardzo Ci dziękuję. Sam się przyznam, że dużo podróżując, bardzo często miewałem książki Tolkiena w swoim bagażu. Pojedyncze tomy WP, listy Profesora, książki o Tolkienie. Były ze mną w Norwegii, na Islandii, w Izraelu… W wielu różnych miejscach, które miałem łaskę odwiedzić. A gdybym kiedyś wybrał się na taką bardziej samotną wyprawę (coś takiego kroi się jesienią – podnóża Himalajów w grupie najwyżej 3-osobowej) to zapewne w moim plecaku znajdzie się również Tolkien…
Jeszcze raz dziękuję. Z przyjemnością przeczytałem Twój tekst.
P.S. Może ktoś z naszych redaktorów nawiąże kontakt z p. Kamińskim i zapyta go o szczegóły jego fascynacji Tolkienem? Byłby na pewno ciekawy wywiad.
Lord Ya, dnia 29.03.2008 o godzinie 19:31
A wiesz Galu, nawet gdzieś tam przemknęła mi przez głowę myśl, by spróbować napisać jakiegoś maila do Marka Kamińskiego. Ale stwierdziłem, że w internecie jest sporo wywiadów (choć głównie korzystałem z tego: http://www.mateusz.pl/ludzie/mkaminski.htm), w których mówi o Tolkienie, że nie potrzebuje do mojego tekstu dodatkowych danych. Ale jako osobny artykuł, to mogłoby z tego wyjść coś fajnego. Zresztą, dawno nie mieliśmy wywiadów przeprowadzanych przez redakcję Elendilionu, może czas do tego wrócić. Jacyś ochotnicy?
Choć przyznam, że bardziej by mi zależało na uzupełnieniu danych o tolkienizmie Remiszewskiej, bo mam tylko ten jeden cytat, ale niestety, na wywiady jest już za późno :(. No i chętni uzupełniłbym listę podróżników-tolkienistów.
Aha, jakoś tak w tekście tego nie zamieściłem, ale chciałbym podziękować Tornene za podsunięcie mi pomysłu na ten felieton.
Tornene, dnia 29.03.2008 o godzinie 22:04
Super wyszło – to jest najlepszym „dzięki” dla mnie
Dobrze się czytało i rozmyślało. No i ta pierwsza ilustracja – prawie tak dobra jak „In his gentle hands…” – skąd ją wziąłeś? Kto jest autorem?
Lord Ya, dnia 29.03.2008 o godzinie 22:22
Ta pierwsza ilustracja to fragment tej drugiej, czyli to „Gorgoroth” Teda Nasmitha (a dokładniej, druga ilustracja to też fragment oryginału :P). Tytuł teoretycznie powinien się wyświetlać po najechaniu kursorem na ilustrację, ale nie w każdej przeglądarce to działa.
W każdym razie, patrząc na tę dużą wersję, można po prostu nie zauważyć Froda i Sama. Może to celowe działanie, by oni się gubili w tym Mordorze?
Tornene, dnia 29.03.2008 o godzinie 23:05
O ja ślepy! O_o
Racja – nie zauważyłem ich… :))
Hyalma, dnia 30.03.2008 o godzinie 6:24
Przepiękny felieton, Lordzie! :ok:
No tak, trudno jest rozróżnić drogę „wewnętrzną” a drogę „zewnętrzną” – Tolkien dobrze to rozumiał.
eowyn, dnia 30.03.2008 o godzinie 18:02
Lord napisał:
Jak dobrze pójdzie to za miesiąc będę miała pewien wywiad, za którym uganiam się od dwóch poprzednich. 😉
„Zresztą, dawno nie mieliśmy wywiadów przeprowadzanych przez redakcję Elendilionu, może czas do tego wrócić. Jacyś ochotnicy? :)”
A i owszem.
Telperion, dnia 31.03.2008 o godzinie 1:56
Zabrałem WP na swoja wyprawę do Afryki, dlaczego? Te książki są czymś co znam, czymś co koi, uspokaja, a czułem ze będę ich potrzebował daleko od wszystkiego co znam, od wszystkiego co mam. Brawo Lordzie, dziękuje.
Galadhorn, dnia 31.03.2008 o godzinie 10:27
Takie właśnie felietony warto będzie kiedyś zebrać razem i wydać np. w formie kolejnego tomiku Biblioteczki Elendilich, prawda?
Lord Ya, dnia 31.03.2008 o godzinie 20:21
Zasadniczo chyba nie miałbym nic przeciwko takiemu zbiorkowi felietonów (ani nawet temu, by mój felieton tam wrzucić). Jak chcesz jakąś dobrą okazję, by takie coś wydać, to 6 kwietnia mija rok od napisania pierwszego tekstu. Może to nie musiałoby się pojawić dokładnie wtedy, ale mogłoby obejmować zasięgiem pierwszy rok działalności Elendilionu. Można by potem tak np. co roku robić zbiór najciekawszych tekstów.
Zostaw komentarz