Aktualności ze świata miłośników twórczości Tolkiena

Marzenia polskiego tolkienisty

O czym marzy polski wielbiciel prozy Mistrza Tolkiena? Przede wszystkim o nowych, kolejnych publikacjach, tłumaczonych na bieżąco na język polski. Już na początku maja w nasze ręce trafią Dzieci Húrina, o czym pisaliśmy już bardzo wiele w naszym serwisie. Według Tolkien Estate (wpis Galadhorna z 21 kwietnia) nie pojawią się kolejne opowieści, np. Upadek Gondolinu. Nie oznacza to jednak, że „szuflada Tolkiena” jest pusta. Być może wcześniej czy później coś jednak wyjdzie na światło dzienne. Pamiętajmy, że im mniej skończona opowieść przez J.R.R., tym bardziej dopisana przez Christophera.

Na pewno wielką i wciąż w lwiej części niepublikowaną spuścizną pozostają materiały filologiczne, dotyczące języków – quenyi i sindarinu, a być może i innych. W wydawanych czasopismach – Vinyar Tengwar i Parma Eldalamberon co jakiś czas ukazują się odkopane i odkurzone „nowości”. Chociaż sam nigdy żadnego z tych periodyków w ręku nie miałem (są bowiem drogie i dość trudno w Polsce dostępne) słyszałem wiele słów gorzkiej krytyki pod kątem redaktorów. Czy nie miło byłoby wziąć do ręki wydawnictwo, będące kompletnym i dobrze opracowanym opisem chociażby dwóch najważniejszych elfich języków, ich wymowy, gramatyki, faz rozwoju? Nie chodzi tu o kurs, jakich dość dużo jest w Internecie, bo nie sztuka w tym, by sindarinem władać, ale by poznać te sztuczne, lecz jakże urokliwe języki. To oczywiście wszystko w sferze marzeń.

Co do wydawnictw około tolkienowskich, to nie możemy, jako fandom, narzekać. Pytanie tylko, jak szybko, rozbuchany na fali filmowej trylogii, rynek księgarski nasyci się książkami traktującymi, mniej lub bardziej profesjonalnie, o tematyce tolkienowskiej.

No i w końcu oczywiście – The History of Middle-earth (HoMe) po polsku. Wielkie i wciąż niezrealizowane marzenie polskiego fandomu, o czym napisano już sporo i o czym wspomina się dość często.

W kręgu zainteresowania tolkienisty na pewno znajdują się filmy. Niestety wciąż nie wiadomo nic pewnego o premierze Hobbita. Pisaliśmy ostatnio na Elendilionie, że będzie to w roku 2009, ale jest mało prawdopodobne, że termin ten zostanie dotrzymany, skoro prace nad scenariuszem jeszcze nie ruszyły z miejsca.

Już za niedługo za to, powinna ukazać się muzyka z filmu Powrót Króla (Return of the King – Complete Recordings). Całość ścieżki dźwiękowej z rozszerzonej wersji filmu – gratka! Dowiodły tego dwa wcześniejsze wydania z dwóch pierwszych części trylogii.

Jak widzimy, fandom tolkienowski czas do czasu pobudza do życia potężne uderzenie, jakim jest pojawienie się na rynku tolkienowskiego lub okołotolkienowskiego wydawnictwa. I oby tak pozostało.

Kategorie wpisu: Eseje tolkienowskie

4 Komentarzy do wpisu "Marzenia polskiego tolkienisty"

M.L., dnia 22.04.2007 o godzinie 0:31

Torze, przed polskim fandomem stoją te same wyzwania, co przed zachodnim. Wyzwania związane z publikacją, kolejnych „nowych” tekstów, związane z kierunkiem rozwoju zainteresowań i skalą zainteresowania.
Zaczynając od końca, fala wyraźnie opada i pojawienie się „Dzieci Hurina”, niewiele tu zmieni, przynajmniej w dłuższej perspektywie. Więcej dałyby nowe filmy: Hobbit, czy Dzieci Hurina (choć TE zarzeka się, ze w przewidywalnej przyszłości, nie planuje takiego filmu). Ale tak na prawdę, już od dłuższego czasu fandom (nie tylko polski) stoi na rozdrożu. Jedna droga prowadzi do bardziej profesjonalnych publikacji, studiów i rozważań, druga ku alternatywnym i bardziej popularnym formom aktywizacji fandomu, takim jak proponuje Tolk Folk, czy ARDA. Te dwie drogi, nie wykluczają się, ale oznaczają bardziej dwutorowe działanie. Obie jednak oznaczają bardziej aktywne i zaangażowane podejście do naszej fascynacji.
Niewątpliwie ważnym bodźcem podtrzymywania, czy rozwijania zainteresowania, sa publikacje nowych, czy może raczej „nowych” tekstów. Amber stanął na wysokości zadania, dzięki czmeu za nie cąłe trzy tygodnie dostaniemy do ręki „Dzieci Hurina”. Książkę, która mimo sceptycyzmu wielu osób (w tym mnie samego) pewnie stanie się zażewiem kilku dyskusji i której lektura wygeneruje być może kilka tekstów. Ale na wydanie HoME po polsku, w przewidywalnej przyszłości nie ma co liczyć, tym bardziej na zbiór tekstów z Parma Eldalamberon, czy Vinyar Tengwar.
Ograniczony dostep do tych tekstów, jest przeszkoda, choć mniejszą niż się wydaje. HoME w w wersji anglojezycznej jest dostępne i wbrew pozorom, całkiem nie mało z tolkienistow w Polsce, ma ten zbior w całości, lub częściowo. Parma jest droga, nawet bardzo, ale już Vinyar Tengwar, ma dość rozsądną cenę. Te kilkanaście ostatnich i najwąznieszych numerów (bo zawierających teksty Tolkiena) można kupić za niespelna 30 USD, sumę niebagatelną ale wyobrażalną. Większym problemem, jest bardzo powolne tempo publikacji kolejnych tekstów.
Tak więc mimo braku tłumaczeń, dostęp do tekstów Tolkiena jest nieporównywalnie wiekszy, niż kiedyś. Ale tu pozostaje ostatni i największy problem. Kierunków, rozwoju zainteresowań. Ch. Scull, w wywiadzie dla Aiglosa, wyrażała zaniepokojenie stanem badań nad Tolkienem, w ktorych coraz więcej jest spekulacji i stwierdzeń bazujących na subiektywnych odczuciach, a relatywnie coraz mniej rzetelnych studiów.
W Polsce tendencja wydaje się być inna niż w świecie anglojęzycznym, ale powstaje pytanie, czy teksty nie staja się zbyt profesjonalne, zbyt unaukowione, by budzić szersze zainteresowanie.
I na koniec. Faktem jest, że fandom pobudzają od czasu do czasu potęzne konięcia, ale warto chyba pamiętać, ze u źrodeł powinna stać zwykła, prosta przyjemnośc czerpana z lektury wspaniałych książk. Kwitry z pralni mogą być fajne, dyskusja nad nimi pasjonująca, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do przyjmeności wchodzenia w ten wspaniały świat. 😀

Pozdrawiam

M.L. (MumakiL)

Galadhorn, dnia 22.04.2007 o godzinie 7:09

Torze, dziękujemy za fajny, dający do myślenia felieton. Mam małą uwagę dotyczącą części lingwistycznej. Otóż pojawiająca się czasem krytyka zespołu redakcyjnego VT i PE to nie krytyka owoców ich pracy, które są zawsze słodkie (dobrze opracowane teksty, pełny profesjonalizm) tylko co najwyżej krytyka dotycząca częstotliwości ukazywania się tych materiałów Tolkiena. Hostetter i Sp. wybrali najlepszy, bo wypróbowany w HoMe sposób publikacji chronologicznej. Na razie w PE ukazały się materiały Tolkiena do końca lat 30. W kolejnych latach będziemy poznawać dalsze materiały. Tymczasem w VT zespół redakcyjny przedstawia nam teksty z najpóźniejszych faz koncepcyjnych – z lat 60. i 70.
Praca w formie, o której piszesz („wydawnictwo, będące kompletnym i dobrze opracowanym opisem chociażby dwóch najważniejszych elfich języków, ich wymowy, gramatyki, faz rozwoju”) będzie mogła powstać dopiero wtedy, gdy poznamy wszystkie „gołe” teksty Tolkiena, bo taka praca byłaby interpretacją tych gołych tekstów. Na razie poznajemy przede wszystkim poszczególne fazy koncepcyjne i wszystko, co w tych okresach Tolkien naszkicował w sprawie swoich języków.
Jak dla mnie to jest metoda dobra i właściwa. I choć chciałbym więcej i więcej, zdaję sobie sprawę, że my – miłośnicy języków Tolkiena – wciąż nie przetrawiliśmy tych materiałów, które nam dostarczono w ostatnich latach. A jest tego BARDZO dużo.

Moje marzenia tolkienowskie to – jak już pewnie pisałem na forum Elendilich – kolejne tomy listów Tolkiena, tom z najciekawszymi listami do Tolkiena, kompletne opracowanie (wielotomowe) nt. sindarinu i quenya (coś, o czym piszesz), nowe opracowanie „Silmarillionu”, zgodne z ustaleniami z HoMe.

Tor, dnia 22.04.2007 o godzinie 17:34

Wychodzi na to, że nasze marzenia wybiegają w przyszłość o wiele dalej, niż realne szanse na ich spełnienie. Głównie chodzi o to, że to wszystko musi potrwać. A my musimy uzbroić się w cierpliwość :)

Tallis Keeton, dnia 25.05.2007 o godzinie 0:06

Witajcie panowie :)
Skoro jest dobra okazja do wypowiedzenia się o fandomie, troche bardziej ogólnie to pozwólcie, ze skorzystam. ML wyraża cos bardzo podobego do moich odczuć czy obserwacji – że właściwie to istnieją takie dwa nurty – ten, bardziej naukowo – badawczy i bardziej rozrywkowo – towarzyski. Osobiście nie widzę problemu w tym, że one sobie tak
„oddzielnie” istnieją. Ba, nawet nie uważam, żeby istniały oddzielnie, żeby się te dwie drogi jakoś znacząco rozchodziły. One ze sobą współgrają, uzupełniają się. Fandom – tak, jak ja pojmuję jego sytuację – ma rózne formy i sposoby wyrazu, i jest tego o wiele więcej niż tylko te dwie – naukowa oraz rozrywkowa. Istnieją pewne trasy środkowe ale istnieje też zakopywanie się wyłącznie w jednym z tych sposobów fandomowania. Choć nie wydaje mi się, aby jedna z dróg przeważała nad drugą, bo obie mają się dobrze i obie się uzupełniają. Z punktu widzenia kogoś takiego, jak ja, czyli głównie odbiorcy produkcji fandomowej :) mamy do czynienia z wieloma nurtami i gatunkami produkcji i, zarówno bardziej naukowe, jak i bardziej rozrywkowe potrzeby takiego odbiorcy są zaspokajane. W zależności od nastroju, czasu, finansów a także swych możliwości w zakresie tolkienowskiej wiedzy taki odbiorca może sobie przeskakiwać z jednego do innego nurtu lub gatuku – raz fan potrzebuje przecież do szczęścia dzieł Hammonda i Scull a kiedy indziej polanki na TolkFolku :) Nie widzę tu sprzeczności :) Natomiast widzę pewne zagrożenie dla napływu „nowego pokolenia” potencjalnych tolkienfanów. A nawet dwa zagrożenia. Oba mogą potencjalnych fanów Tolkiena (oraz wszelkiej innej fantasy) odstraszyć bankowo :) Jednym jest skomercjalizowanie, zgadżetowanie i wykorzystanie na maxa przez popkulturę i handel, a przez to obrzydzenie potencjalnym fanom zarówno literatury, jak i filmów a przez to być może i całej gamy innych, tolkienowskich atrakcji. Ludzie mają dziś trudną do zwalczenia tendencje do oceniania ksiązki po okładce a także do oceniania literatury lub filmu po ich rankingach, hitowości, gadżetach i kampanii marketingowej. No, może z wyjatkiem fanów fantasy, którzy dobrze wiedzą, że ocenianie po okładce (i po sposobach wykorzystania jakiejś znanej marki) to najgorszy błąd, jaki może popełnić czytelnik wybierając się do księgarni po cos nowego a wiedzą to ze swego doświadczenia – większość dobrych książek tego gatunku nie wiadomo czemu jest oprawianych w straszliwe barachło – i nie dziwię się innym czytelnikom, że po fantasy nie sięgają i nie stają się fanami. Drugim odstraszaczem, jaki sprawia, że młodsi fani być może nie zagrzeją tu miejsca jest to dążenie do naukowości, troche jakby za wszelką cenę. Nie mówię tu o uniwersyteckich wydziałach literatury, filozofii, języków itp, które zajmują się dziełami Tolkiena, a których wpływ na kulturę popularną lub na wiedzę szkolną jest gorzej niż znikomy (a szkoda), ale o śróbowaniu poziomu przez pisma, artykuły i dysputy, które owszem, są na pewno kształcące i ważkie ale być może trochę odstraszaja nowych? Wiele było głosów oburzonych i co najmniej zaniepokojonych (też podzielam ten niepokój), komercyjnością, kiczem, powszedniością, masowością, po prostu wystraszonych tym, że Tolkien był kiedyś niszą kultury co najmniej średniej a teraz stał się częścią kultury niskiej. Na pewno wiele jest osób wystraszonych post-filmową (bo tu film głównie „zawinił”) popkulturowatością mniejszej części Legendarium. Choć imho bardziej zrozumiała wydaje mi się hermetyczność i niedostępność większej części Legendarium. Imho co do podejścia do fandomu to trzeba zwrócić większą uwagę na nadmierne
„uhistoryzowanie” Śródziemia. Zanik przeżywania, zanik mitu, zanik literatury, zanik entuzjazmu na rzecz traktowania tego wszystkiego, tylko jako rodzaju narzędzia do metodologicznych i historiozoficznych ćwiczeń na pseudohistorycznym materiale. Czy mit opuścił Ardę? Czy przejęli ją historycy idei i metodycy historii?
poz :)
tal

Zostaw komentarz